Pepsieliot
Możesz się śmiać, ale i tak za kilka godzin
zmienisz swoje życie...
214 992 771
200 online
35 457 VIPy

coś na kształt recenzji „Jedz i biegaj” Scotta Jurka

Hejstwo Ludziom, Nigdy nie sądziłam, że pójdę do Empiku, wybiorę książkę napisaną przez multibiegacza i będzie to pozycja dla mnie. Dla grubej dziewczynki unikającej lekcji WF-u jak modelka iberoamerykańskiej literatury jest to nie do pomyślenia. Dla klasowego kujona niezdary i późniejszej słoniogi w jednym, powstaje cała masa doskonałej beletrystyki. Jest Davide Lodge, jest Irving John, byli, ale przecież są i będą zawsze rzeczeni: Borges, Cortazar, Mallea, Sabato, a „Sto lat samotności” Gabriela Garcii Márqueza? Był Stachura, jest Pilch, Shuty, Masłowska. Kurwa, jest całokształt dla wielbiącej deszyfrować słowo. A poradniki jak wpierdalać finezyjnie i być na topie? Jest wszystko, a raczej było. Jak zylion razy wspominałam, że od dziesięciu lat jestem innym człowiekiem. Jestem człowiekiem stąpającym, kłusującym, biegającym. Od pierwszego niezdarnego kroku do 20000 hopsów i więcej dziennie. Chociaż moja technika biegania pozostawia wiele do życzenia, moja wytrzymałość również, jednak kiedy otworzyłam książkę Scotta Jurka „Jedz i biegaj” uświadomiłam sobie ze wzruszeniem, że moją ciężką pracą nad sobą, wbrew warunkom fizycznym i skłonnościom teraz co jest wielce nieprawdopodobne, mam książkę o …sporcie dla mnie. Choć słowa sport i ja to był od zawsze oksymoron. Widocznie nie teraz. Kiedy wszyscy weganie, biegający czy też nie, tak się jarają tym dziełem, pomyślałam, że napiszę se hejta o niej. Tak z czystej przekory, bo co mi będzie taki maminsynek, od dziecka szybki i szczupły nawijał o ultramaratonach? Kogo to obchodzi, co smaży na swojej patelni i jak Nora Ephron w swej na pół biograficznej powieści „Zgaga” (sfilmowanej z Meryl Streep i Jackiem Nicholsonem w rolach głównych), która była prekursorką pisania literatury i przeplatania jej przepisami na adekwatną szamę i wrzucania owych przepisów w tekst. Szczerze, nie lubię takich chwytów formalnych, choć w Zgadze mnie akurat nie drażniły, bo nie były ograne, ale w książce Skotta Dżarka bo prosi, by tak wymawiano jego polskie nazwisko, psują mi narrację. I miałam też hejtnąć ten cały sentymentalny wpis o domu rodzinnym, w wydaniu nieautorskim. Ktoś, Friedman Steve napisał Dżarkowi tę książkę i teksty o bieganiu są prawdziwe, bo co tam można stylem nafałszować, ale teksty o chorej matce i domu rodzinnym napisane są w tej samej konwencji co inne książki amerykańskie na zlecenie. Język jak u Kijosakiego. Prosty do bólu, bez finezji i grama dowcipu, ale bardzo klarowny i jednoznaczny. Ja to bym mu nieczytelną biografię walnęła. Do mnie by się zgłosił po kod literowy nie do rozszyfrowania. To by była literatura. Dziwna. Ale kij z tym. Zamierzałam napisać hejta po kilku wersetach, ale im dalej się zagłębiałam w treść. Kiedy uświadomiłam sobie, że kolo nawija do mnie. Do dawnej słoniogi, co teraz kłusuje, pisze sportowiec. Że do moich doświadczeń i mojego codziennego życia przemawia, że się mogę nieskończenie wiele nauczyć, to uderzyłam w taki szloch, że już do końca książki łkałam. Że wreszcie robię sport i taka jestem szczęśliwa i dumna z siebie. Że jestem takie emo biegu. Bo drodzy Ludzie co ten slang mój czytacie, dla każdego jest ta książka kto postanowił pomóc sobie, stawiając swój pierwszy krok w podskoku. Każdy kto teraz wstanie i wyjdzie na pole, albo wejdzie na bieżnię i podskoczy to jest biegacz. Każdy może to zrobić, kto ma jakieś minimalne zdrowie w nogach. Zacząć swój kłus. Scott opowiada jak bardzo potrafi się zdyscyplinować. Wiele pisze o tym, że w biegach na wielkich dystansach już nic się nie liczy tylko umysł. Każdy może sobie to przełożyć na swojego mikrona biegaczego. Wstaję teraz od kompa, wkładam cokolwiek na siebie i zapierdalam do podskoków. Krok za krokiem, bo tak mi rozkazał gar. Bo mam mocny, silny czerep na karku. Scott może na pustyni rzygać z odwodnienia po 90-tym kilometrze, ale wstaje i biegnie dalej, jak najszybciej, a ty nie możesz swojej dupy oderwać sprzed kompa? Żeby pokicać 30 minut? Chyba masz do łba nasrane. To co kolo Scott potrafi zrobić ze swoją wolą i dzięki temu jak potrafi zmusić swoje cielsko do wysiłku jest niespotykane. Wręcz nieludzkie. Ale skoro jemu się udaje, to mnie też się uda. W mojej chujnej mikroskali, ale co z tego. Chciałabym raz pobiec 100 kilometrów. Myślę że to marzenie każdego, kto przebiegł maraton. Oczywiście boję się. Uważam, że maraton to już całkiem sporo i można na prawdę powiedzieć dość. Nawet mam osobistą opinię, że 20 kilometrów to taki akuratny dystans dla człowieka. Który można codziennie robić. Biegam nie więcej niż 50 kilometrów tygodniowo, jednak owe 50 na tydzień pozwala  w każdej chwili przebiec maraton. Scott biega ponad 200 kilometrów na tydzień, a niekiedy 300. Scott biega i wie po co. Ja też już doskonale wiem po co biegam. Nasze cele biegacze są inne, co oczywiste, ale jest też coś wspólnego dla wszystkich biegaczy. Masujemy się od środka. Masujemy nasze obolałe życiem gary. Więc przeszlochałam całą książkę. Wiele bezcennych uwag, o rozciąganiu pokrywa się to ze „Skazanym na trening” Paula Waldego. Przepisy oczywiście opuszczałam bo niezmiennie jestem na surowej 811, do czego na prawdę receptur nie potrzeba żadnych, a jem to, żeby lepiej biegać. Zaś porady biegacze, nawodnienie, trening, oddychanie, świetne! Wielka inspiracja do pracy nad sobą. Jest też oczywiście bardzo ważny aspekt promujący weganizm. Scott ma za sobą ogromne osiągnięcia sportowe. Jest wyrocznią dla świata długodystansowców. Ludzie będą chcieli go naśladować. Mit, że tylko spożywając białko zwierzęce jesteśmy w stanie dostarczyć sobie niezbędnej puli aminokwasów, szczególnie, kiedy ktoś jest wyczynowym sportowcem został obalony. To jest drugi tak bardzo ważny aspekt tej książki. Wielka propagacja weganizmu. Im więcej sportowców będzie stosować i co za tym idzie promować taki styl odżywiania, tym większa szansa na ekspansję weganizmu. Oczywiście jest też dawka marketingu 3.0. Jak u Kijosakiego, Tracego Briana i innych nauczycieli. Rozdajemy na lewo i prawo dobro. Bieganie to nie zwykłe przemieszczanie w pocie czoła, ale jakaś misja i głębsza sprawa w kwestii dobrodziejstwa dla ludzkości. Tych kitów nie kupuję. Ale w rzeczy samej wraz z książką rzeczoną jednak zakupiłam. Jednak tak musi być w tego typu dziełach amerykańskich. Jak w filmach nagradzanych Oskarami przez czcigodnych akademików, zawsze na końcu filmu ojciec z synem muszą odbyć szybki stosunek, albo człowiek z wilkiem i zawsze oglądam te niezbędne epilogi, stałe punkty programu, spod gazety, tak się wstydzę. To jakże w książce bestsellerze a priori do wielkiej populacji skierowanej mogłoby zabraknąć dobroci zakończonej miłosnymi uściskami dla gawiedzi. Misja, przesłanie, dzielenie się, to wszystko puszczam mimo uszu, bo nie wiem z kim i na jaki temat. No chyba, że dla mnie i dla innych czytelników, do podkręcenia biegaczego pragnienia. To tak. Jednym krótkim słowem: Polecam. Dwoma krótkimi słowami: Bardzo polecam. Trzema krótkimi słowami: Ludzie, jebitnie polecam.

Samozwańczy krytyk literacki, Eliot

PS,O! Pierwsze sto lat ludzkiego życia jest zawsze najtrudniejsze. (czajnik vs. toster)

(Visited 1 076 times, 1 visits today)

Komentarze

  1. avatar olga 12 października 2012 o 13:18

    Przeczytane i puszczone w obieg. Znam człowieka młodego co ostatnio maraton przebiegł, wegetarianin, po lekturze Jurka książki ku weganizmowi się skłania bardzo! Meldunek trochę na wyrost wieczorem 2 godzin asthangin a od jutra kapsi bom już prawie zdrowa.

    1. avatar pepsieliot 12 października 2012 o 17:42

      Olga cieszysz mnie 🙂

  2. avatar only Mimi, bo Wooow śpi na macie po całym tygodn 12 października 2012 o 13:50

    hmmm … jak zobaczyłam tytuł Twojego nowego posta to ……………….. to się najpierw wkurzyłam a potem jednak ucieszyłam … ale dlaczego wku??? bo sobie obczaiłam te książkę jako jedną z wielu pozycji do zakupienia, kiedy niedawno zapragnęłam kompulsowego się zaczytania, bo jak kupuje ksiązki to leci hurtem, ostatnio za 500 zeta bo mnie nie jara tutejsza gazeta , ech, nieważne … i sobie myślę, a to ci pepsina, juz mnie wyprzedziła, ta bananowa dziewczyna…. wrrrrrrrrrrrrr … 😉 ale tak potem zaczytałam się w Twojej opowieści o recenzyjnej treści i juz wiem, że ta ksiazka prawdę i dla mnie w sobie mieści, dlatego niedługo moje gałki oczne popieści 😉

    1. avatar pepsieliot 12 października 2012 o 17:42

      only Mimeczku, pewnie, że książeczka dla Ciebie, jeszcze jak :)))

  3. avatar Basia 12 października 2012 o 14:49

    ja właśnie dzis biegałam, meldzik

    1. avatar pepsieliot 12 października 2012 o 17:45

      Ba odm

  4. avatar only Mimi, bo Wooow sie co prawda obudziła, ale 12 października 2012 o 15:07

    ach, jeszcze mi się przypomniało jak się krzątałam po kuchni … jak Ci pisałam, że 100 km pokonać za dwa lata bym chciała to w odpowiedzi od Cię usłyszałam: „a po co? a na co? + inne bla, bla, blanie” a teraz co??? sama się z myslami o tym bijesz 😉 a widzisz, ewoluujesz mentalnie na ultraskę, bo fizycznie to trzeba by było pięty nieźle na treningu ścierać 😉

    1. avatar pepsieliot 12 października 2012 o 17:44

      Tak Mimi, myślę o tym i jakbym miała biec to tylko z Tobą 🙂

      1. avatar Jah Maya 14 października 2012 o 08:20

        Bo Pepsi jest taka: sama Cię do czego zmotywuje a później udaje, że po co albo odwrotnie jak widać 😛

        1. avatar pepsieliot 14 października 2012 o 09:01

          Bo Jahu jest taki, że wegewitom chce paleo wcisnąć i straszy pepsi małym tłuszczem na 811, jak widać 🙂

          1. avatar Jah Maya 14 października 2012 o 10:10

            Co ma piernik do wiatraka.
            Po za tym: kobieca nadinterpretacja

  5. avatar mimi wooow 12 października 2012 o 19:15

    raczej za mną 😉 z jęzorem na brodzie 😉 hie, hie 😉

  6. avatar pepsieliot 12 października 2012 o 21:12

    mimi rządzisz 🙂

  7. avatar krystyna 12 października 2012 o 23:29

    Melduję 2 rundy
    i super weekendu życzę.

    1. avatar pepsieliot 13 października 2012 o 08:09

      Kry,dzięki i Tobie też, odmasz 🙂

  8. avatar olga 13 października 2012 o 07:33

    Każdy kto chodzi może biegać( słowa Jurka Scotta) a ten tu udowodnił że nawet jak nie chodzisz możesz biegać http://www.youtube.com/watch?feature=player_embedded&v=qX9FSZJu448

    1. avatar pepsieliot 13 października 2012 o 08:09

      Ol, no ten filmik wymiata

    2. avatar krystyna 13 października 2012 o 09:19

      Olga, dzięki za link. Niesamowite!
      To jedna z najbardziej inspirujących transformacji jakie ostatnio widziałam.
      Widziałas Artura teraz, po paru latach? Zupelnie inny człowiek – nierozpoznawalny.

      Ten przykład inspiruje również do tego, aby wierzyć, że można osiągać swoje życiowe cele we wszelkich dziedzinach, nie tylko w utracie wagi i powrocie do zdrowia.
      'To, że czegos dzisiaj nie potrafię, nie znaczy, że nigdy nie potrafię’.

  9. avatar krystyna 13 października 2012 o 08:33

    Dzięki Pepsi za inspiracje do nabycia książki,
    a przede wszystkim za inspiracje do ruchu…
    mam zamiar zacząć swój kłus.

    1. avatar pepsieliot 13 października 2012 o 11:29

      Kry, trzymam kciuki

  10. avatar mimi 13 października 2012 o 10:04

    olga obejrzałam filmik, pozostałam w szoku i oczywiście we wkur….ie na tych innych expertów od siedmiu boleści, którzy ignorowali tego gościa … dobrze, że trafił na DDP yogę! a moim niedoścignionym marzeniem jest trwanie w takiej pozycji CROW jak na focie pode mną. do tej pory mój wyczyn to 1, 2 sekundy 😉 a potem łups, chrups, bęc i sobie odpusciłam, ale od dzisiaj wracam do ćwiczenia tego, bo skoro ta kobieta poniżej to potrafi to czy ja nie??? http://holidayverve.typepad.com/.a/6a0120a64c43d5970b015392957585970b-800wi

    1. avatar Basia 13 października 2012 o 11:04

      zarąbiste – też spróbuję

    2. avatar Olga 13 października 2012 o 12:42

      ja w tej pozycji trwam 5 długich oddechów, kruk jest w 90% techniką, skup się na oddechu przez nos i już 🙂 może mogę dłużej? nie próbowałam bo w asthandze długość ćwiczenia to 5 oddechów ujjayi .Chociaż wczoraj moja kochana instruktorka jogi kazała siedzieć 15 minut na piętach z palcami w kierunku tyłka, myślałam że palce mi odpadną 😉

  11. avatar pepsieliot 13 października 2012 o 13:21

    nie umiem krukiem lecieć

    1. avatar Olga 13 października 2012 o 13:53

      No zapodaję Ci filmik że wszystko można a Ty mi tu wyskakujesz nie umiem 🙂 To się naucz http://poweryoga.pl/

  12. avatar Kate 13 października 2012 o 14:23

    Pepsi, u Ciebie ewidentnie moje klimaty… maratony ultra-bieganie inspirowane Jurkerem, ashtanga, tylko te 811 nie bardzo jeszcze czuje;))

    1. avatar pepsieliot 14 października 2012 o 08:59

      Kate, cieszę się że wpadłaś, a Dżarek jest na gotowanym wege i ma się świetnie, więc spoko 🙂

  13. avatar Basia 13 października 2012 o 15:11

    Melduję 3 rundy – hehe, coraz twardsza jestem choć na tłusczu, bo wpierdalam niestety. jeżeli chodzi o ćwiczenie nr 8 to cały czas myslałam że nie można się ręką wesprzeć żeby powstac i nauczyłam się wstawać li tylko na nodze. Jest siła:)
    Pozdrowionka

    1. avatar pepsieliot 14 października 2012 o 08:59

      Baśka zadziwiasz mnie, odmaszerować

  14. avatar aniawita 13 października 2012 o 19:47

    Motywujący filmik i nabrałam ochoty na powrót do yogi, ale skąd na to wszystko brać czas.
    Książkę też z pewnością zakupię. Dzięki.

  15. avatar pepsieliot 14 października 2012 o 10:25

    Jahu ależeś szowinista

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Sklep
Dołącz do Strefy VIP
i bądź na bieżąco!

Zarejestruj sięZaloguj się

TOP

Dzień | Tydzień | Miesiąc | Ever
Kategorie

Archiwum