Pepsieliot
Możesz się śmiać, ale i tak za kilka godzin
zmienisz swoje życie...
214 982 645
103 online
35 456 VIPy

Dziennik Bridget Jones, och sorki, przecież to Dziennik Pepsi Eliotki.

Guten Morgen meine Damen und Herren! Leci kabarecik.

Godzina 7 rano. Pobudka. Picie 1,5 litra wody z połówką cytryny, ale to rutyna, najważniejsze z rana to sprawdzenie jak przez noc poszło w mojej cukierni – restauracji, czy upiekły się ciasta i zrobiły wyszukane napoje? Czy znowu przesadziłam z zachłannością i pojawiły się muchy? Tak droga Socjeto, wydało się …. yyyy….. gram w Bakery Story. Poranki są pracowite, trzeba wszystko oporządzić, odwiedzić inne cukiernie rozsiane po całym świecie, zebrać tipy i samemu pozostawić napiwki. Do tego Greg wyrywa mi płaszczaka, bo on też gra w tę samą grę na tym samym sprzęcie i w tym samym czasie niestety, a jest silniejszy. Bardzo niewłaściwie urządza wnętrze, bez gustu, a z kolei ja podobno nie mam pojęcia co jest najlepsze dla biznesu.

Godzina 9 rano. Biznes. – Pepsi pamiętasz, że dzisiaj jest płacenie kart? Jak to zamierzasz zrobić? – Jak to jak? Jak zwykle, zapłacę innymi kartami, które mają późniejszą płatność. – Ale zdajesz sobie sprawę, że się w końcu zapętlisz. Kijosakiego Roberta nie czytałaś? – Kupiłam go zbyt późno i teraz stosuję się do Ferrisa, on nie ma nic przeciwko zadłużaniu. – Ale ściema. Przecież jest ekonomicznie przejebane na świecie i tylko Ferris na tych poradach dobrze wyszedł. Pepsi nie słyszałaś może o kryzysie? Jak wejdziemy do strefy euro to mamy przekichane, a jak nie wejdziemy to będziemy państwem drugiego sortu. – Akurat. Proponuję, żebyśmy w ogóle wyszli z Unii, to mówi Pepsi, bo nienawidzi korporacji, w tym Unii i USA.

Pepsi od czasu do czasu będzie radziła w kwestii biznesu on line i w punktach. Tak sobie postanowiła. Kto nie będzie chciał skorzystać z rad, będzie musiał wyskakiwać z fantów.

Godzina 10 rano. Biologia. Czy terapia Gersona, to już lekki przeżytek, jak twierdzi znany witarianin polski, czy też może niektórzy witarianie w swym onanistycznym wytwarzaniu raw foodowskiej euforii zapomnieli o wielkiej skuteczności, tak przynajmniej wynika ze statystyk gersonowskiej terapii, również jej stałego elementu, czyli codziennej porcji gotowanej zupy warzywnej, chociaż sprawiedliwie muszę przyznać, że jogurty są chyba jeszcze ze starej szkoły?

Chociaż pani Gerson Charlotta ma dzisiaj 90 lat i nigdy nie chorowała, a nawet nie wykupiła sobie nigdy w życiu ubezpieczenia zdrowotnego, na czym również zaoszczędziła sporo sosu. Natomiast zastanawiałam się o co może chodzić z tą zupą warzywną, która zwana jest zupą Hipokratesa, gdyż on podobno jest jej ojcem i w jakim celu oprócz soków co godzinę, ludzie chorzy musieli ją jeść przez dwa lata. I z tego drążenia, dotarłam do różnych źródeł, między innymi dr. Fuhrmana i myślę, że trochę się do prawdy przybliżyłam. Pozostaje dla mnie wciąż tajemnicą, dlaczego w owej terapii wyklucza się dla chorych jagody i awokado chociaż już wiadomo, dlaczego zrezygnowano z kiełków, szczególnie lucerny, o czym wszyscy wiedzą, więc nie będę o tym ponownie pisać.

Wracając do tematu, taką rozkminkę przeprowadziłam dla Socjety, no i dla siebie ma się rozumieć. Cokolwiek powiedzieć, ci co weszli na niegotowany weganizm i po pewnym czasie mieli trochę dość, bo im zęby kruszały, albo włosy leciały, albo dobry cholesterol spadał, albo było to społecznie nie do wytrzymania, to tak czy inaczej wszyscy jak jeden mąż zarzekają się, że zawsze w ich diecie surowe warzywa i owoce będą stanowić około 60% do 70%. Swoją drogą ciekawe, skąd to wiedzą, że akurat tyle będzie git.

Faktyczne zachłystywanie się przez ortodoksyjnych orthorexów*, czy chociażby tylko sprawnych koniunkturalistów łączących przyjemne zarabianie pieniędzy z pożytecznym stylem życia, zagadnieniem enzymów jest najbardziej kwestionowanym aspektem diety witariańskiej. Witarianizm poprzez te osobistości staje się powoli religią, a twierdzenie, że każda obróbka termiczna powyżej 41 stopni Celsjusza jest tak na prawdę zabijaniem żywności, czyli w konsekwencji jedzeniem martwej.

Mówienie ludziom, aby zachęcić ich do tej diety, że będą w końcu umierać z powodu braku, a raczej wyczerpania się zapasów enzymów trawiennych, które trzeba oszczędzać, aby spowolnić proces starzenia się organizmu i pobierać je z żywej żywności, to fakty jednak mogą się okazać trochę inne. Bardziej dokładnie byłoby powiedzieć, że wraz ze starzeniem się człowieka, jego zdolność do wytwarzania enzymów maleje, czyli ma gorsze możliwości trawienia pokarmów na starość, ale istnieje wiele innych procesów fizjologicznych, które bardziej są powiązane ze starzeniem organizmu, a co za tym idzie długowiecznością niż dostateczna ilość enzymów trawiennych, chociażby nieustające powstawanie wolnych rodników tlenowych.

Kwasy żołądkowe niszczą większość enzymów zawartych w surowej żywności, zanim w ogóle zaczniemy rozmawiać, o ich wykorzystaniu do trawienia pokarmu. Niepodważalną prawdą jest, że witamina C, kwas foliowy, witaminy z grupy B, a także minerały są rozpuszczalne w wodzie i mogą być niszczone przez gotowanie. Jednak witamina C stanowi mniej więcej jeden procent w całkowitej aktywności przeciw utleniającej owoców i warzyw. Na przykład, główną aktywność przeciw utleniającą w jabłkach stanowią klasy chemiczne zwane fenolami i flawonoidami, gdzie obie są bardziej dostępne dla człowieka poprzez gotowanie. Jeśli porównamy surowe, gotowane na parze, lub mrożone brokuły, to okazuje się, że około 25 procent witaminy C i około 20 procent selenu faktycznie jest tracone podczas gotowania, ale inne dwadzieścia najczęściej mierzonych składników wykazują tylko nieznaczne zmiany. Dlaczego więc guru raw foodu nie są dokładni w swoich oświadczeniach, gdy twierdzą, że aż 50 procent składników odżywczych tracimy w wyniku gotowania na parze. O wiele bliższe prawdy byłoby przyjęcie średniej 10%. Badania przeprowadzone na gotowanej kukurydzy również wykazały znaczne zwiększenie jej aktywności przeciw utleniających, mimo zmniejszenia zawartości aktywnej witaminy C. Zdolność gotowanej kukurydzy do neutralizacji wolnych rodników tlenowych przewyższała od 25 do 50 procent zdolności surowej kukurydzy. Kwas ferulowy, jako fitochemiczna substancja jest niezwykle wyjątkowa, ponieważ znajduje się w bardzo małych, nieistotnych wręcz ilościach w owocach i warzywach, ale osiadła w bardzo dużych ilościach w kukurydzy. Dostępność dla ludzkiego organizmu kwasu ferulowego z kukurydzy można zwiększyć do 900 procent poprzez gotowanie kukurydzy.

To prawda, że ​​gdy żywność jest poddawana obróbce w wysokiej temperaturze, a szczególnie gdy jest to smażenie lub grillowane, to powstają toksyczne związki i tracone są ważne składniki odżywcze. Wiele witamin jest rozpuszczalnych w wodzie i znaczny procent może zostać utracony w gorącej kuchni, zwłaszcza poprzez przywieranie i przypiekanie do ścianek naczynia. Podobnie, jak wiele enzymów roślinnych funkcjonujących w pożywieniu jako fitochemiczne odżywki dla naszego organizmu i z pewnością mogłyby być wykorzystane w celu maksymalizacji naszego zdrowia, mogą ulec zniszczeniu poprzez przywieranie i przypiekanie. Ale gotowanie może być również bardzo korzystne, nie tylko w przypadku kukurydzy, czy jabłek. W wielu przypadkach, gotowanie niszczy część szkodliwych składników pokarmowych, które wiążą w jelitach minerały i poprzez to zakłócają wykorzystanie składników odżywczych. Zniszczenie tych anty pokarmowych elementów, poprzez gotowanie zwiększa wchłanianie minerałów.

Gotowanie na parze warzyw i gotowanie zup warzywnych rozkłada celulozę i zmienia strukturę komórek roślinnych, tak, że w rezultacie potrzebujemy mniej własnych enzymów do strawienia takiego pokarmu, a nie więcej. Chodzi o to, że „gotowane jedzenie, które jest martwym jedzeniem, co zarzucają mu witarianie” zawiera enzymy, które nie trzymają wody, czyli prażenie orzechów i wypiek zbóż nie zmniejsza dostępności i nie zwiększa nasiąkliwości białka.

Gdy jedzenie jest gotowane na parze lub kiedy gotujemy zupę warzywną, temperatura jest ustawiona na 100 stopni Celsjusza lub 212 Fahrenheita, czyli jest to temperatura wrzenia wody. Odpowiednia ilość wilgoci pozwala na ugotowanie, a zapobiega przywieraniu żywności do ścianek naczynia, czyli brązowieniu i tworzeniu się w związku z tym toksycznych związków. Akryloamid, czyli najbardziej znana i powszechna toksyna wytwarzana podczas obróbki cieplnej nie tworzy się podczas gotowania lub gotowania na parze. Akryloamid tworzy się jedynie podczas podgrzewania na sucho, kiedy następuje przywieranie i brązowienie, co tu owijać w bawełnę, po prostu przypalanie potrawy.

Właśnie większość niezbędnych składników odżywczych zawartych w warzywach jest lepiej przyswajalna po ugotowaniu w zupie, a nie mniej przyswajalna jak twierdzą guru.

Najnowsze badania potwierdzają, że organizm wchłania znacznie więcej dobroczynnych związków przeciwnowotworowych (karotenoidów i fitochemikaliów, zwłaszcza luteiny i likopenu) z gotowanych warzyw w porównaniu do surowego pożywienia. No i mamy rozwiązaną zagadkę zupy warzywnej codziennej dla chorych na raka w terapii Gersona.

Karetonoidy z marchewki i lipoken z pomidorów to zapewne jedne z najważniejszych czynników, o które w owej zupie Hipokratesa chodzi!

Institute of Food Research w Norwich zgłosił swoje najnowsze wyniki badań w New Scientist, które dowodzą, że około 3 do 4 procent karotenoidów zostały wchłonięte z surowej marchwi w porównaniu z około 15 do 20 procent z marchewki gotowanej i marchewkowego puree. Zespół odkrył również, że antyrakowe substancje odżywcze z warzyw są bardziej efektywne niż kiedy stosujemy suplementy.

Wiele badań wykazało, że korzystne działanie antyoksydacyjne gotowanych pomidorów jest znacznie wyższe niż z surowych pomidorów. Naukowcy przypuszczają, że wzrost absorpcji przeciwutleniaczy po ugotowaniu może być paradoksalnie spowodowana zniszczeniami matryc łączących zespoły komórek z którymi te cenne związki są połączone.

Oczywiście, istnieją ogromne korzyści ze spożywania dużych ilości surowych owoców i warzyw, ponieważ pokarmy dostarczają nam bardzo dużo składników pokarmowych, przy najmniejszej ilości kalorii. Przecież dobrze wiemy jak gęstość pożywienia, nie mówiąc o ładunku glikemicznym wpływa na nasze zdrowie, czy wzmaga tycie. Ale zadajmy sobie pytanie, jakie są zalety diety, która ma opierać się tylko na surowych pokarmach, wykluczając gotowanie, oprócz oczywiście kupowania kolejnych atrybutów, materialnych czy też zgoła transcendentnych na stronach witariańskich guru? Oczywiście, odpowiedź brzmi: „Nie ma zalet jedzenia tylko 100% na surowo”  W rzeczywistości, jedzenie wyłącznie surowego pożywienia w diecie jest wadą.

Aby koniecznie wykluczyć wiele warzyw i zup warzywnych z diety zawęża się różnorodność składników odżywczych i ma się tendencję do zmniejszenia odsetka kalorii pochodzących z warzyw, na rzecz orzechów i owoców, które mają mniej składników odżywczych w stosunku do ilości kalorii jakie dostarczają. Ja już nie wspomnę o świetnych właściwościach odflegmiających organizm kaszy jaglanej, której nie można spożywać, zgodnie z zasadami raw foodu. Zastanawiam się tylko co robią ziemniaki w terapii Gersona, ale zapewne chodzi również o potas, bo tak jak u Grahama, jak i Cousensa, preferowana dieta jest jednak oparta na założeniach, wysoko potasowych (potas najłatwiej tracimy) i nisko sodowych (sód jest najczęściej bardzo przedawkowywany i zbyt łatwo dostępny).

Według doktora Fuhrmana, który preferuje dietę witariańską w dużym procencie, ale nie tylko on tak uważa, że w ruchu surowej żywności napotkamy wiele niechlujstw naukowych. Rawfood wyciąga, a raczej naciąga błędne wnioskowanie, że skoro przetworzone jedzenie i gotowane węglowodany proste są dla nas szkodliwe, to cała żywność gotowana jest szkodliwa, co nie jest prawdą, a wręcz przeciwnie. (Nie zapominajmy wszakże, że ludzie gotują swoją żywność od blisko 3 milionów lat, to nie bagatelna przeszłość i nawet jakbyśmy byli kiedyś tylko surowi, tośmy mogli,  przecież to kupa czasu, zmutować) Jedz to co jest z pewnością najzdrowszą dietą na ziemi, czyli odpowiednią ilość owoców, warzyw, orzechów i nasion. Możesz dodać szklankę wyciskanych warzyw z następującej kombinacji: buraki, marchewka, kapusta, jabłko lub jarmuż, pietruszka, marchewka, jabłko lub buraki, marchewka, seler, ogórek. Jedz surowe sałatki warzywne, ale nie zapominaj o gotowanej żywności, a zwłaszcza o zupie warzywnej.

Wielu witarian uważa, że gotowane pożywienie jest toksyczne, natomiast prawda jest taka, że gotowanie stwarza pewne toksyny, ale neutralizuje inne. Wszystkie rośliny zawierają co najmniej bardzo małą ilość tak zwanych „pestycydów natury”. Dlatego nie istnieje coś takiego, jak dieta całkowicie wolna od toksyn. Gotowanie ma zarówno pozytywne jak i negatywne skutki. Gotowanie w wodzie, zwłaszcza przez dłuższy czas, może spowodować uszkodzenie niektórych witamin. Gotowanie na parze powoduje, że niektóre witaminy i minerały przenikają się z żywnością. Chemikalia, które powodują raka są tworzone, gdy żywność się przypala, lub gdy podgrzewamy tłuszcze roślinne powyżej temperatury, w której zaczynają się palić. O zwierzęcych tłuszczach nawet nie wspominam. Smażenie żywności jest niedopuszczalne i zawsze powoduje powstawanie tłuszczów trans.

Na plus dla gotowania, że potrafi złamać pewne składniki żywności, które w przeciwnym wypadku wiążą minerały i zapobiegają ich wchłanianiu. Gotowanie pomaga zmiękczyć włókna, co pozwala na większe wykorzystanie żywności. Gotowanie uwalnia niektóre składniki, takie jak beta-karoten, przeciwutleniacze i inne, co ułatwia ich absorpcję i korzystanie z ich dobrodziejstw. Paradoksalnie niszcząc białka, zasadniczo spłaszcza je, co może pomagać w trawieniu pożywienia. Gotowanie destabilizuje toksyczne składniki niektórych pokarmów, takich jak brokuły, czy brukselka. To sprawia, że ​​wiele produktów jest dla nas jadalnych. Gotowanie może zmniejszyć reakcje alergiczne spowodowane niektórymi surowymi produktami spożywczymi. Kiedy jesteś bardzo szczupły, lub jesteś bardzo aktywny fizycznie dieta zbyt wysoka w błonnik może być dla ciebie bardzo wypełniająca, ale nie niosąca odpowiedniej podaży kalorycznej, czyli trzeba jeść więcej i się napychać, za to odwrotnie, dla grubszych taka dieta wypełniająca błonnikiem, ale nie wnosząca dużo kalorii byłaby zdecydowanie bardziej wskazana. Witarianie powinni zwrócić baczną uwagę na zwykłe, codzienne zalecenia z tabeli dla wegan, chociażby pomóc sobie cronometrem. O B12 nie napiszę, bo puszczę pawia ze znużenia. Jeszcze raz napomknę, jeżeli jesteś weganinem, w tym witarianinem i zależy ci na zdrowych kościach to musisz spożywać co najmniej 525 mg wapnia na dobę ( podaję wielkości dla osoby dorosłej), ale jednak przezornie zaleca się gorąco zapewnić sobie co najmniej 700 mg wapnia na dobę (prawidłowe dzienne zapotrzebowanie wapnia na dobę z tabelek, to 1000 mg dla osób poniżej 50 roku życia i 1300 mg dla osób powyżej 50-go roku życia). Dr. Fuhrman przytacza analizę z 2005 roku, gdzie u witarian spożywających średnio 579 mg wapnia na dobę , stwierdzono niższą gęstość mineralną kości, w porównaniu z grupą kontrolną nie wegetarian.

Wbrew temu co głoszą witarianie, bardzo ważny aminokwas lizyna jest dość ograniczony w produktach roślinnych innych niż rośliny strączkowe, które przecież nie są zazwyczaj spożywane w dużych ilościach na surowej diecie, a nawet wcale w skrajnych przypadkach. Idea, że ​​białko jest ważne często jest wyszydzana w wegańsko-surowych środowiskach spożywców, ale jednak długotrwały, choć nawet bardzo łagodny niedobór białka może mieć wpływ na kości i ewentualnie inne ważne tkanki naszego organizmu.

Jeżeli nie ograniczysz się do 100% surowej żywności, będziesz mógł w ramach procentu na gotowaną żywność dołączyć sobie ile dusza zapragnie, a faktycznie ciało odpowiednich roślin strączkowych.

Pamiętaj też o szczególnej higienie jamy ustnej po jedzeniu suszonych owoców i cytrusów. Przepłukiwać i gulgotać.

* Orthoreksia termin wymyślony przez Stevena Bratmana, przypominam, bo był na ten temat cały wpis, to problem osób, które mają radykalny, na histerycznie nie, stosunek do wszelkiego przetwarzania pokarmów, w tym oczywiście gotowania z ogromnym naciskiem na zdrowe odżywianie. W rzadkich przypadkach orthoreksia może prowadzić do poważnego niedożywienia lub nawet śmierci. Jakby ktoś chciał się jeszcze troszkę bardziej powyżywać na witarianizmie, to podaję niezbyt przyjemną, choć raczej dość prawdopodobną stronkę BeyondVeg.com

godz 17 sport Do czego dzisiaj biegniesz pepsi? Jak to do czego? Do „Epoki lodowcowej numer 4”, dostałam na własne listowne skierowane do św. Mikołaja zamówienie od taty. Zajebiście, znowu karmisz w sobie grubą dziewczynkę? Jesteś koścista i dorosła przecież. No i co z tego, wielbię biegać do kreskówek. Zaczynam od momentu kiedy tygrysica została uwięziona i tygrys szablo zębny ją nakarmił i chyba nawet zakochał przy okazji. Początek biegłam wczoraj. Świetnie się goni i walnę jeszcze dużą butlę wody strukturalnej, albo jakiejkolwiek. Byłam infantylna, teraz jestem dziecinna. Hurra!

Godz 19. Książka. Nie wiem co się stało, ale moi uzdrowiciele dostali jakiejś szajby na punkcie seksu, widocznie w wyniku surowego pożywienia i transcendentnych właściwości, na szczęście nie robią nic grupowego, ale stale się w desperacji zdradzają i jak to jasnowidze zaraz to jasno-widzą, więc jest czysta rozpacz z dezynwolturą: Dzisiaj czyli też wczoraj, napisałam dwa rozdziały, a oto, tylko dla stęsknionych za mojom tfurczościom, fragment poprzedniego: Felczerka Monia w pewnym momencie jasno zdała sobie sprawę, że Dołnej Dżunjor z niewyjaśnionych na ten czas powodów jest całkowicie odporny na jej fanaberie cielesne i dla równowagi zadzwoniła do Gajnera. – Hej Kuba, chcę się spotkać już. Po co? Dowiesz się, siedź w domu.

Kiedy jakiś człowiek zwalnia miejsce obok ciebie bez twojego przyzwolenia, zrozumiałe, że pojawia się pustka. Niby wykonujesz wszystkie rutynowe czynności, ale nie masz już miłego uczucia sytości. Jesteś głodna i starasz się to wolne miejsce na siłę czymś wypełnić, może bez polotu, właśnie obfitym jedzeniem, albo żłopaniem, a często też człowiekiem w charakterze zabitego klina. Monia akurat Kubie zleciła w myślach przyjęcie tej roli godetu rozpórki, gdyż Dżunjor się wyłamał, choć teraz jakiś moralizator mógłby zadać pytanie, a co z miłością siostrzaną, co z Ingą Tłist? Nasi newhuccy szamani świetnie znali wzajemne możliwości i nie było żadną tajemnicą, że potrafili deszyfrować swoje myśli jakby z otwartych książek czytali. Jednak wszyscy pomimo swoich nadnaturalnych zdolności mieli dość nieskomplikowane umysły, owszem umożliwiające kojarzenie faktów i wyciąganie z nich logicznych wniosków, ale bez kwarka geniuszu, tej krztyny finezji, która pozwala kupując w Żabce długopis, czy zakładając konto w banku uzmysłowić sobie absurdalność tych czynności. Rozżalona znachorka Monia, jako jedyna potrafiła przechytrzyć swoją pospolitość i otoczyć się szarą szmatą cynizmu filtrującą zarówno dostarczane jak i wychodzące informacje. Kłamała w żywe oczy, kodowała swoje prawdziwe myśli i dla nikogo nie miała od owej feralnej środy litości. Jednym słowem osoba przeładnej felczerki przeobraziła się w mściciela nie oszczędzającego żadnego człowieka w tym swojej ukochany siostry jędzy i nawet dla doświadczonych jasnowidzów przestała być transparentna, a nawet więcej, dezinformowała wieści, ukazując przekłamane wnętrze uduchowionej i spełnionej kobiety, gdy tymczasem planowała dintojrę, zemstę nad zemstami.  Odpłacić się chciała za każdy dzień mimikry, kiedy to wtopiła się do nierozpoznania w drugiego człowieka, wielbionego Jalu Spirita gubiąc swoją tożsamość. Do tego z kim tę piłkę meczową straciła, bo któż to do kurwy nędzy jest Alice, Sylwia Parker? Jakaś kloszardka z Bagnisk czy Topielic, na koślawym bicyklu z jedną szprychą bez hamulca nadjechana, udając hipsterkę, nierozumną waginą swoją zawładnęła penisa z moszną, którzy jedynie słusznym prawem tylko do niej, Moni należeli. Znowu pędziła jak to ona, płaskim czymś do Gajnera brzydkiego bloku z ohydną klatką schodową i mamrotała złe zaklęcia: – Niech ta nudna szczapa puści bąka w niestosownym momencie, niech rzeczony chudy strąk dostanie czkawki podczas wigilii, albo chociaż skompromituje się myląc słowo kartusz z kontuszem podczas noworocznego występu w telewizorze „ Jasnowidze w baroku”. Tymczasem niewiele jeszcze przeczuwająca Sylwia Parker przymierzała akurat przed dużym lustrem bluzę z amerykańskiego demobilu i chociaż miała wrażenie, że ktoś prawdopodobnie strzela do niej z procy grochem, gdyż raz za razem w innym miejscu ciała odczuwała piekące ukłucie, najczęściej na swoich patykowatych pęcinach, to i tak nadal cichutko nuciła pod nosem kolędę.

Dzień Pepsi Eliotki pogodnie zmierza ku końcowi, jeszcze trochę wirtualnego gotowania i piękny sen. Dobranoc Drogiej Socjecie, niech Wam się przyśni Mr.Darcy wychodzący ze stawu w mokrej koszuli. Jor Pepsinek.

(Visited 1 397 times, 1 visits today)

Komentarze

  1. avatar a. 3 stycznia 2013 o 18:32

    Pepsi, czyli szalony głos rozsądku. Muszę to przeczytać jeszcze ze 4 razy, zanim wszystko przyswoję, na razie wchłonęło się symbolicznie, jak karotenoidy z surowej marchewki.

  2. avatar pepsieliot 3 stycznia 2013 o 19:08

    a. kochana cieszę się bardzo, żeś chociaż raz przez to przebrnęła 🙂

  3. avatar Shojin 3 stycznia 2013 o 19:52

    „Gotowanie destabilizuje toksyczne składniki niektórych pokarmów, takich jak brokuły, czy brukselka. To sprawia, że ​​wiele produktów jest dla nas jadalnych.”
    Ajej.. ..czy ja dobrze rozumiem, że brukselka i brokuł nie są jadalne bez gotowania? n_n

    I tak delikatnie na marginesie – Pepsi.. ..a telewizję to Ty oglądasz jakkolwiek/kiedykolwiek?

    Dziękuję, ściskam, jak zawsze.

    1. avatar pepsieliot 3 stycznia 2013 o 21:39

      Shojin, o brukselce i brokułach kiedyś bardzo ciekawe opracowanie udostepniła Asia Bed i pisałam o tym posta, muszę go odszukać, bo właśnie dotyczył warzyw krzyżowych. Mają w sobie oprócz dobra również zło 🙂 czasami gapię się w telewizor, ale tylko jak idzie fajny film i nigdy w dzień. Pozdrowionka

      1. avatar Shojin 3 stycznia 2013 o 22:34

        Jak miło, podziękowanie za odpowiedź 😉
        Pamiętam ten wpis o krzyżówkach – czytywałam, coś tam pamiętam.. 😉 I choć staram się nie analizować jedzenia na surowo – po prostu jest maksymalnie naturalną prostotą – to jednak w tym wpisie. zdanie o „niejadalności” niektórych warzywek tak mi utkwiło w głowie.. Bo jednak mnóstwo ludzi, nie tylko tych rawusów wegowych, pochłania kalafiory, brokuły i inne brukselki na surowo. A owa „niejadalność” kojarzy mi się ze zgonem ciała czy prowadzących ku temu problemach, a od surowej brukselki to chyba jeszcze niczyje wcielenie nie zakończyło swojego jestestwa n_n. Choć może za bardzo przychyliło mi się słowo „niejadalny” do „trujący” 😉

        Pozdr pozdr pozdr 😉

        1. avatar pepsieliot 4 stycznia 2013 o 07:46

          Tak, rzeczywiście niechcący opuściłam tę część w tłumaczeniu o wolu, teraz to widzę

        2. avatar Shojin 5 stycznia 2013 o 08:12

          Czyli domyślam się, że ja będą na rawie i szamiąc w zasadzie codziennie surowego kalafiora, brokuła i brukselki, powinnam się zacząć obawiać o tarczycę? 😉
          A tak mi się dobrze egzystowało bez tej świadomości. No trudno – trzeba chyba ograniczyć pozyskiwanie informacji albo przyspieszyć proces przejścia na Inedię 😉

          I wciąż wielce oczekuję na jakiegoś Pepsiastego pościka, odnośnie jedzenia organic/nieogranic i kosztach z tym związanych – delikatnie liczę, że uda się coś wystukać na klawiaturze i porozjaśniać różne wizje 😉

          1. avatar pepsieliot 5 stycznia 2013 o 13:08

            Shojin, dobrze że przypomniałaś, sie napisze i policzy 🙂

        3. avatar pepsieliot 7 stycznia 2013 o 07:05

          Jazgottt, ja robię badanie USG razem ze wszystkimi badaniami, no i badając krew, teraz mi wyleciało z głowy jak się nazywa to badanie, natomiast bardzo dużo kobiet, które dla higieny żuły gumę z aspartamem lub jadły dietetyczne produkty też z tym syfem niestety również bardzo naraziły się na choroby tarczycy.

        4. avatar pepsieliot 7 stycznia 2013 o 20:23

          no ruskich nie jadłam 25 lat, ale chyba nie jestem jeszcze całkowicie z nich wyleczona 🙂

  4. avatar Ag. 3 stycznia 2013 o 20:44

    ten wpis mnie zauroczył 😀 biznesowe porady w punktach jes plis 🙂 o proszę, a ja dokładnie wczoraj postanowiłam jeść codziennie zupę warzywną. Ale niejadalność surowych brokułów bardzo by mnie zmartwila, bo nie cierpię gotowanych! i kalafiora gotowanego. w ogóle preferuję surowe warzywa, zupka to wyjątek,

    1. avatar Ag. 4 stycznia 2013 o 15:21

      O, dzięki Jaz, koniecznie to wypróbuję!

  5. avatar pepsieliot 3 stycznia 2013 o 21:45

    myślę, że gość przesadził trochę, albo ja coś opuścilam przy tlumaczeniu, wielokrotnie jadlam surowego brokuła, ale fakt, że w malych ilościach, ale jak sobie zrobiłam zielony koktajl z brukselki, to dostaam gorączki i miałam uczucie rozbicia nie mowiąc jakie o było ohydne:)

    1. avatar Ag. 3 stycznia 2013 o 22:22

      bo brukselka w ogóle jest podejrzana 😀

    2. avatar pepsieliot 4 stycznia 2013 o 07:50

      ja jem bardzo rzadko jarmuż, dosłownie kilka razy w ostatnim roku, bo tylko tyle razy udało mi się go kupić organicznego, a nic z parszywej dwunastki nie jem jak nie jest organiczne. Ale w tym roku na wiosnę zasadzę własny, na własnym kompoście z organicznych warzyw i owoców, które skrzętnie zbierałam do dwóch kompostowników, jeden jest już doskonały

      1. avatar Gatita 4 stycznia 2013 o 08:42

        Ja zasadziłam, cały mi mszyce zeżarły 😀

        1. avatar pepsieliot 4 stycznia 2013 o 10:59

          Ga, ja zasadziłam w zeszłym roku za późno, bo ktoś mi na feju powiedział, że można sadzić cały rok, widocznie nie ja:)

  6. avatar Joanna Balaklejewska Wilson 4 stycznia 2013 o 01:01

    Artykulik do schrupania, mniam mniam. Ja tam nie wiem czy bede 100 % witarianka do konca zywota mego, ale jak napisalas w procentach moge zgadywac jedynie, bo po prostu lubuje sie w surowym jedzeniu i takie bedzie przewazalo w mojej diecie. Nie wiem 70%, 60 % 😉 jakos takos nie ciagnie mnie do gotowanego. Dziecie moje Sunny ma do wyboru gotowane i surowe, ale na razie pluje gotowanym i zamiast po gotowana fasole ( kiedy Zuzia wcina ) on wyciaga male raczki po banany i orzechy, czy nawet surowa brokule ( wylegl mi sie prawdziwy witarianin, czy takiego, zem stworzyla) ? 😉 ostatnio sama wlozylam mu do buzi kawalek fasoli gotowanej, to zrobil niezly cyrk i sie na mnie obrazil, zem mu banana z ust odjela haha.. A, ze dziecko ma temperament na tej surowiznie niemilosierny biegalam za nim po calym domu aby oddac mu utarcony owoc. To samo bylo z soczewica, ziemniakami i gotowana brukselka. Czas pokaze Co i Jak. Ja mam jednak pytanie do Pani Jor Pepsinku. W zwiazku z tym co pisalam juz na grupie witarianizm moj malzonek panoszy mnie sie z dieta surowa i ma sie za wielkiego medrca ( nie neguje tego, bo ma sie swietnie i wyglada cudnie) – ale com rzec chciala.. Obiecalam mu, ze przeprowadze z nim wywiad ( jak on taki cwany) co do pewnych kwestii, do ktorych i ja jako czlek mam watpliwosci pomimo tego ze jestem na surowce ktorys tam rok, ale .. czlowiek myslacy to bladzacy, szukajacy itd..Czy moge posluzyc sie Twoim szanownym artykulem i zadac mu pare pytan, z tego com tu przeczytala- bylabym zaszczycona niezmiernie 😉 Niech szuka odpowiedzi, a ba. Nie ma tak latwo w zyciu. Milej nocy i kolorowych snow 😉

    1. avatar pepsieliot 4 stycznia 2013 o 08:03

      Joasia dzięki za komenta i oczywiście, to będzie bardzo ciekawe co specjalista powie o tych zagadnieniach. Kiedyś dawno temu, tutaj na blogu przytaczałam szwajcarskie badanie naukowe, gdzie spodziewano się że witarianie będą mieli sporo lipokenu do dyspozycji i różnych innych dobrych substancji, ale właśnie nie.Nie jestem w stanie teraz odszukać, który to był wpis.
      Gęstość kości, sprawa B12, sprawa D, sprawa EPA i DHA, cynk, lizyna, sprawa obniżonego cholesterolu tego dobrego, (tutaj Matt radził Gregowi jednak produkty poddane obróbce termicznej jak tahini) sprawa żelaza.Tak delikatnie podsuwam pytanka 🙂
      I jeszcze jedno, jeżeli karmisz synka mlekiem to ma całą pulę aminokwasów egzogennych do dyspozycji, w tym lizynę, ale potem trzeba mieć to na uwadze

  7. avatar Joanna Balaklejewska Wilson 4 stycznia 2013 o 09:07

    O kochana jestes, jak Ci sie jakies podle pytanko podsunie wyslij mi prosze 😉 hehe. Calus i tym razem milego dnia!

  8. avatar ixorp 4 stycznia 2013 o 23:20

    Czesc! W koncu chcialabym sie przywitac i wyrazic uznanie za tego bloga. Dobrze to ogarniasz:) Ciesze sie, ze wspomnialas o kaszy jaglanej, bo od kilku dni niesmialo dolaczam ja do mojej 811 (dotychczas surowej). Czy moglabys napisac cos wiecej o tej kaszy? Dzieki za wszystkie cenne informacje i za fragmety Twoich wypocin:) Ja to ryje ze smiechu. Swietnie piszesz! Pozdrawiam

    1. avatar pepsieliot 5 stycznia 2013 o 08:06

      cześć ixorp, cieszę się, że się odezwałaś, o kaszy jaglanej się napisze 🙂 z pewnością, bo ma świetne właściwości, ściskam

  9. avatar ewa 5 stycznia 2013 o 08:20

    Cieszę się ,że gotowane warzywa nie są trefne,zwłaszcza ,że je takimi bardzo lubię zjadać.Poza tym w sezonie uprawiam pyszne strąkowe i kapustne,które aż się proszą,by wskoczyć mi do gara.Na szczęście sporo sobie tego zamroziłam i teraz są jak znalazł.Kasze też uwielbiam, zwłaszcza gryczaną i jaglaną.(Niestety,kuskus kaszopodobny też się czasami w menu pojawia).
    Tak więc cieszy mnie ten artykuł, bo jest pozytywny dla mojego podniebienia i portfela.Miłego dnia.

    1. avatar pepsieliot 5 stycznia 2013 o 13:09

      ewa, no to ja też się cieszę 🙂

  10. avatar Agnieszka 6 stycznia 2013 o 19:39

    Ja też się cieszę, że wszyscy tak się ucieszyli z gotowanego żarełka. Zwłaszcza w zimie ciężko się bez niego obyć, byle tylko z rozsądkiem.
    P.S. Dawno nie zamieszczałam u Ciebie, dobra duszko komentarzy, ale czytam Cię regularnie, z tym ,że najczęściej w pracy, w wolnej chwili. Ale postaram się częściej wrzucać tu swoje trzy grosze. Pozdrawiam cieplutko.

    1. avatar pepsieliot 7 stycznia 2013 o 07:01

      Agnieszka hej, cieszę się i pozdro pozdro 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Sklep
Dołącz do Strefy VIP
i bądź na bieżąco!

Zarejestruj sięZaloguj się

TOP

Dzień | Tydzień | Miesiąc | Ever
Kategorie

Archiwum