Pepsieliot
Możesz się śmiać, ale i tak za kilka godzin
zmienisz swoje życie...
214 985 343
84 online
35 456 VIPy

ROcenzja

Hejstwo Państwu przy poniedziałku, Patrick Suskind w Pachnidle opisał beletrystyką jak to pewna kobieta znalazła niemowlę, przytuliła go do twarzy, spodziewając się rzewnego doznania, wciągnięcia kinolem najpiękniejszego z zapachów, niemowlęcej głowinki. A tu nic, dziecko było bezwonne. Tak sobie właśnie rozmyślałam w drodze do restauracji witariańskiej RO. W jaki sposób i czy w ogóle, zmysł powonienia, który potrafi kusić, o ile oczywiście aromat jest z umiarem sączony na salę, nie z kuchni, tylko z potraw przy sąsiednich stołach w takich miejscach, zostanie zrównoważony innym doznaniem. Dajmy na to wzrokowym. I czy się to odbędzie jak w nowoczesnej lodziarni, oszczędnie w design, chrom i szkło, czy też raczej magasin de crème glacée w stylu paryskim, czy podobnym wiedeńskim, wiele kryształków w żyrandolach, przepych. Jak to Kraków lubi. Kiedy podchodzimy, przed wejściem do restauracji stoi, jak się później okazuje, Paweł współwłaściciel RO, z gościńcem, częstuje przechodniów miniaturowymi arcydziełami surowej kuchni roślinnej. Chętnie kosztują, kiwają z aprobatą głowami, zaglądają nawet na chwilkę do restauracji, ktoś zostaje od czasu do czasu na małą przekąskę. Nie za często, ale jednak. A to przecież coś zupełnie nowego. Ludzie są przyzwyczajeni przez hipermarkety do próbowania specjałów garmażeryjnych, albo nabiałowych, ale tutaj jest jakby zdecydowanie bardziej światowo. Wyrafinowany człowiek, zwraca się do nich najpierw z angielska, potem jak jest potrzeba to z polska i zachęca do degustacji. Opowiada o raw foodzie. Ludzie grzecznie słuchają, nie wiadomo tylko czy z naturalnej ludzkiej właściwości odwzajemnienia się, czyli odwdzięczania się za poczęstunek, czy rzeczywiście ziarno idei pada na podatny grunt. Czas okaże.                                      Paweł pod RO i degustatorzy Wchodzimy. Nic z klimatycznych knajp na Kazimierzu. Przede wszystkim uderza, no dobrze niech będzie, omiata twarz jeden z żywiołów. Powietrze. Jest to bowiem wnętrze aero. Powietrza jest sporo. Wnętrze jest długie, stosunkowo wąskie i wysokie. Zrobiono wszystko, aby wydawało się jeszcze dłuższe, węższe i jeszcze wyższe. Jest to w sumie ciekawy zabieg formalny, który osiągnięto, optycznym podwyższeniem wnętrza za pomocą długich sznurów z elektryką zakończonymi zwyczajowo czymś świecącym. Tutaj możemy dogłębnie zapoznać się z budową żarówki energo oszczędnej. Natomiast długość i stosunkową wąskość lokalu iluzorycznie rozciągnięto i zwężono, barem ustawionym wzdłuż dłuższej ściany, kosztem odrobinę niepokojącego zjawiska ustawienia kilku stolików jakby w korytarzu, jakby na czyjejś drodze, jakby w poprzek trasy piechurów, na przykład do kibla. Kibel świetny, na marginesie dodaję.

 Nulina rozmawia z dziennikarzem przed lodówkami, widoczna przestrzeń wnętrza

Projektantem wnętrz jest właśnie Paweł, dyplomowany grafik, we własnej osobie współwłaściciela. Dwa w jednym. Twierdzi, że jedynie słuszny jest minimalizm, bo tak lubi i tak jest pięknie. Tutaj następuje w sensie ścisłym minimalny zgrzyt na dystansie gar Pepsi i dynia Pawła. Dobra minimalizm, dobra surowe, jak najbardziej, tylko dlaczego z plastiku? Kraków to jedna wielka konserwa. Przejdźmy się po ukochanych knajpach krakowian, nie ma tam minimalizmu, jest bałagan, byle co, jest okropnie, ale to są klimaty krakusów. Wydaje się, że współczesny krakus wcale nie lubi współczesnego designu. Nie mówiąc o archaikach. Inaczej jednak przedstawiać się może sytuacja z cudzoziemcami, więc czas okaże czy dobrze kombinowałam. Jest jeszcze tak, że wspaniały zamysł przedsięwzięcia pokona wszystkie ewentualne niespójności. Ale i tak muszę napisać o moich odczuciach, zaznaczam subiektywnych.

Idea sztuki bez ustępstw, jak najbardziej, ale sztuka użytkowa tworzona jedynie z myślą o preferencjach autora, nie koniecznie. Żeby dobrze sprzedawać modę, trzeba robić rzeczy, które się podobają klientom, a nie twórcom. Czasami zdarzy się, jak w przypadku Toma Forda, że jego dzieła trafiają do wielkiej rzeszy odbiorców, gdyż mają podobne gusty, ale nie są to za częste sploty okoliczności. Paweł przedstawia swoją koncepcję tego wnętrza ciekawą metaforą, wokół perła, a tutaj suną komety. Sorry, coś ze środka na pewno opuściłam. Grzecznie tylko nadmienię, że ten zażółcony beż, to nie perła, ale fakt, że z kometami wszystko się zgadza. A więc powietrzne wnętrze surowe, bo jemy tam surowo, rozumiem. Wnętrze zbyt poważne jak dla mnie. Brakuje mi tu cudzysłowowa. Trochę fejsa by się przydało. Biglem mają być białe, różowe i seledynowe krzesła z plastiku w stylu designerskich siedzisk z polipropylenu Rossa Lovegrove, z ażurowymi oparciami, przez które hulać ma powietrze do woli. Ich biglem jest kolor i przewiewność, ale dla mnie to jest zbyt roztropne.Oddycham jednak z ulgą, że nie wprowadzono nudnych jak flaki z olejem i wyeksploatowanych maksymalnie przezroczystych krzeseł Filipa Starca. Na ścianie po lewej od wejścia długi rząd siedzisk z przezroczystego poliwęglanu podwieszonych na surowych metalowych uchwytach. Moim zdaniem najlepszy design we wnętrzu. Natomiast najgorszy, to popielate plastikowe blaty stołów, działające w połączeniu z pocieraniem ich bawełnianymi rękawami odzieży jak ebonitowe pałeczki z lekcji fizyki i zaczynają jak rzeczone przyciągać różne małe przedmioty, w tym włosy na rękach i karty płatnicze. Brakuje mi tam pasa płótna surowego malarskiego z czymś istotnym lub nie istotnym. Surówki ze szmaty. Brakuje mi takiego minimalnego klimatu szmaty, do którego mnie to miasto przyzwyczaiło. Szczególnie jak zacznie być za chwilę zimno, a do tego oczywiście wychładzające potrawy witariańskie. Mnie przynajmniej zawsze wychładzają. Mogły by być ewentualnie historyzujące włoskie amory, tylko, że nie te amory, bo są zbyt już ograne, delikatnym freskiem wychodzące ze ścian. Albo włoszczyzna jako fresk rozmyty.

Coś pod publikę. Chociaż może się mylę. Jest jeszcze taka prawidłowość we wnętrzu minimalistycznym, że przeciętny człowiek wraz ze swoim majdanem, robi od razu wizualny nieporządek. Wprowadza chaos. Dobrze się tylko komponują Barbie i Keny ubrani najlepiej w czerń i biel, z minimalnymi akcentami kolorystycznymi, albo najlepiej wcale. Więc czasami dobrze jest wyprzedzić niejako bieg wydarzeń i wprowadzić już za wczas trochę krnąbrnej niedoskonałości. Ale dość nawijania o designie i wyżywania się, gdyż wnętrze jest niewątpliwie interesujące i ma wszelkie atuty, żeby stało się terytorium świetnych wibracji i modnym środowiskiem w najlepszym tego słowa znaczeniu, nowej idei, naszej idei, surowego, pożywienia roślinnego. Dano nam okoliczności, natomiast prawdziwy klimat wnętrza będziemy tworzyć my, ludzie, którzy tam się spotkają.                                 Dziewczyny przyglądają się raw foodkowi. Nad całym przedsięwzięciem rozpięte jest wielkie ramię mocy duchowej właścicielki lokalu, zaklinaczki dusz Nuliny. Nulina umie zaklinać dusze, a jednocześnie jest wielką smakoszką. Zbliżam się wreszcie do lodówki z wyeksponowanym jedzeniem. Biorę lasagne z cukinii i kromkami surowych krakersików, smarowanych a’ la śmietankowym serkiem z nerkowców i do tego sałatkę z sałaty z dodatkami, plus zielony sos.Dżi Ar Zi wybiera sobie talerz różności, zawierający nawet zupę-krem z pomidorów świeżych i suszonych i pierożki buraczane. Nie przypominają w smaku za nic w świecie pierożków, ale są smakowite, jak twierdzi post factum rzeczony. Jedzenie zachwyca subtelnością i delikatnością smaków. Jest bardzo wyrafinowane. Myślę, że jakby pani Boutenko wpadła razem z Paulem i nawet Wolfem, to nie mieliby nic do gadania, tylko w ciszy mlaskaliby wykwintnie.W potrawach uderza subtelność, świeżość, doskonała znajomość tematu, spójność i radość. W restauracji pracują witarianie i właściciele to witarianie. Życiowa energia i wesołość wisi w powietrzu. A desery, to po prostu mistrzostwo.Szarlotka pyszna jak szarlotka, ale krem owocowy owinięty długim plastrem mango, podany w pucharku jest chyba najlepszym pożywieniem z jakim się kontaktowałam w moich doświadczeniach na podniebieniu własnym. Dżi Ar Zi twierdzi, że sałatka owocowa z kremem a’ la śmietankowym to majstersztyk. Więc nie wiadomo kto z nas ma bardziej wyrafinowane kubki smakowe.

Zaczarowana Nulina w zamian za ściśle tajną informację, którą jej przekazałam w formie pisemnej zobowiązała się do wypędzenia ze mnie, bez dodatkowego ekwiwalentu finansowego, haków i klątwiszczy rodzinnej, na którą to przypadłość zostałam przebadana i okazało się, że w sensie ścisłym, mam rzeczone. Badanie nie było zbyt absorbujące, bo jadłam sobie owe specjały, a tymczasem Nulina mnie badała. Na szczęście zagubionych dusz nie posiadałam, ani upadłych też nie. Dżi Ar Zi, dobrze się złożyło, nie miał również z nikim takim do czynienia w swoim cielsku eterycznym, chociaż też może mógłby liczyć na wypędzenie. Mam nadzieję, że nie trywializuję za bardzo, bo sprawy są poważne i poddałam się im dobrowolnie. I nie żałuję. Mamy podobno wiele żyć, i wiele razy nasza dusza schodzi na ten świat, co zostało metafizycznie zaakceptowane przez umysły podatne na transcendencję, natomiast dla takich jak ja chemików empirystów, przyszła z pomocą podobno tajemniczo brzmiąca, ale jakże industrialnie, fizyka kwantowa. Podsumowując. Nadeszliśmy głodni i nastawieni bardzo sceptycznie, dodatkowo ja, z klątwiszczem rodowym i hakami jak się okazało, jednym czy dwoma. Wyszliśmy radośnie najedzeni, rozkrochmaleni na maksa, dodatkowo ja z wizją pozbycia się Harnasiowych dolegliwości no i klątwiszcza. Wyjaśnię tylko, że haczydła polegają na tym, że mnie ktoś hejtem namierzył nie jednym, a w klątwiszcza nie wnikałam, byle też były wygonione. Co dla Nuliny to pesteczka.

Nie nazywałabym się pepsi eliot, gdybym na koniec jeszcze czegoś nie dodała, żeby nie było tutaj totalnej hagiografii. Jesteśmy z Dżi Ar Zi witarianami, ale na całkowicie innej, a z pewnością nie tak pysznej diecie niż witarianizm, który tutaj nam z miłością zaserwowano. Jesteśmy na diecie 80/10/10, a większość potraw z wyjątkiem doskonałych soków, to tak na oko 40/50/10, gdzie 40 to węgle, 50 to tłuszcz, a 10% to w obu przypadkach białko. Dlatego nie możemy jeść częściej takich posiłków niż raz na miesiąc. Jeżeli RO chciałoby nas gościć kilka razy w tygodniu i nie tylko na sokach, to musi powstać jakieś danie w stylu 811, gotowe albo samemu do skomponowania sobie z ingredientów. RO serwuje dania wykwintne, niewielkie porcje, ale za to niezwykle kaloryczne, my jemy wielkie porcje o niewielkiej ilości kalorii. Czyli na przykład wielka organiczna sałata z warzywami, owocami i cukinią i minimalna ilość tłuszczu, ale osobno, bo ja nawet tego nie używam. To tak na co dzień. Jednak rozumiemy, że jest to bardzo nie współgrające z ideą majstersztyków kulinarnych, więc nie spodziewam się specjalnie wiele po moim pełnym melancholii apelu. Jednak już od tej pory wszystkich moich gości, będę tutaj zapraszać, albo kupować dania na wynos, na domówki, gdyż na pewno tych delicjus nie przebiję.

Jeszcze na koniec zahaczę o serwowane w RO soki, gdyż są wyciskane na Angelu, szkoda tylko, że na zapleczu. Ale minimalista designer Paweł, konsekwentnie uznał, że Angel to wprawdzie świetna i spektakularna wyciskarka, ale przy robieniu soków robi się bałagan. Lubię bałagan przy wyciskaniu soków. Szkoda, że nie mogę tego zobaczyć, tym bardziej, że wszyscy wiemy,  Andżel to jedna z najbardziej prestiżowych wyciskarek świata i fajnie że można by było gałką oczną utwierdzić się w tym, że dla ciebie ciśnie soczysko, coś takiego. Ludzie, którzy tu pracują, wzbudzają ekscytację.Poznałam Konrada, bo sam chciał mnie poznać. Jakaś miła i urodziwa osoba trzasnęła mi fotę, ale ma ją zakaz publikacji, gdyż wszystkie moje foty, może robić tylko osobisty aparat, a potem mój kolo adobe rzuca na nie okiem przed światowymi narodzinami. Więc dziewczyno skasuj tę fotę. Zmiana warty przed RO

Podsumowując po raz kolejny: było śmiesznie, pysznie, wykwintnie, designersko, oczyszczająco, anty haczykowo, wyrafinowanie, głęboko, świeżo i na dodatek aero.

OCENA KOŃCOWA Skala 1 do 10. Daję bite 8 z dużą tendencją do 9. Zresztą 10 i tak jest nieosiągalna dla żadnej resty. 10 ma u mnie tylko Dżi Ar Zi, bo wprawdzie obiecywał kiedyś, że będzie mi gotował, a teraz podaje za to owoce w łupinkach i z pestkami.

PS W następnym życiu chcę powrócić jako osoba niewierząca w reinkarnację. (Czajnik vs. toster)

(Visited 1 188 times, 1 visits today)

Komentarze

  1. avatar Elena 17 września 2012 o 12:41

    Pięknie : )

  2. avatar Basia 17 września 2012 o 12:43

    Jeżeli będę w Krakowie to wpadnę do RO, Twoja recenzja zachęca. We Wrocławiu jest machina organica z fajnym wnętrzem i wspaniałym sernikiem z nerkowców na zakwasie gryczanym. Nie wiem jak oni to robią, ale smakuje jak twaróg – na tyle na ile pamiętam jak wspomniany smakuje. chciałabym taki serniczek przygotować w domu, podobno mam zdolności, ale właśnie odstrasza mnie ilość tłusczu w raw deserach.

    Przepraszam za upierdliwość, ale chaos pisze się przez „ch” a świeży przez „Ż”:)))
    3 rundki wykonano na dziś, pozdro Pepsi

    1. avatar pepsi 17 września 2012 o 12:50

      Baśka, coś ze mną nie tak jest szczególnie w kwestii chaos i świeży, ale inne słowa też mi nie wychodzą, ciekawe dlaczego jestem takim debilem, poprawiałaś już mi te słowa 🙂 powinnam je teraz odszukać i poprawić, zrobię to poźniej , ściskam. Koniecznie musisz być w RO

    2. avatar pepsi 17 września 2012 o 12:54

      W sprawie melda przyjmuję, kapsi jeszcze przede mną dzisiaj, odmaszerować

  3. avatar Shojin 17 września 2012 o 13:21

    No, Pepsi.. ..piękna recenzja! Ostatnim czasem, tyle skomplikowanych wpisów ukazuje się mym oczom na Twej stronie, że nie nadążam z ich przyswajaniem. Ale tutaj poszło szybko i gładko – aż szkoda, że tak krótko.
    Widzę, że podobnie jak w Warszawskiej Suryi brakuje nieco więcej bezdodatkowotłuszczowych (?), 811 specjałów.
    Czegoś mi tylko zabrakło w Twojej recenzji – cen 😉
    Chyba, że moja ślepota już tak się pogłębiła, że coś przeoczyłam..

    1. avatar pepsieliot 17 września 2012 o 13:41

      Shojin Droga, ceny są jakby tu powiedzieć, za pełny posiłek, typu dwa dania, deser, coś do picia adekwatne, zapłaciliśmy, 2x danie główne, 2 x sałatka, 2 desery, 2 wody strukturalne, 1 sok z Angela, i taki drobiazg w postaci 3 małe kulki, 157 zeta bez napiwku, ale można zjeść też jedno małe, ale treściwe co nieco poniżej 2o zeta.Ścisk

      1. avatar Shojin 18 września 2012 o 08:32

        Super, dzięki a info n_n
        Ceny faktycznie adekwatne, jak na restaurację. Choć dla mnie i tak jest ogromną abstrakcją, żeby wydać na jednorazowe jedzenie tyle pieniędzy, więc może i dobrze, że brakuje tam „beztłuszczowych” pozycji w menu 😉

  4. avatar ewa 17 września 2012 o 15:20

    Witariatam,
    a mnie żal,że blaty nie są drewniane,a krzesła ławołate. Po prostu nie lubię plastiku w poniedziałki, wtorki,środy i piątki.W czwartki odbija mi się nim ohydnie.A w soboty i niedziele też jest niestrawny.

    1. avatar pepsinek 17 września 2012 o 16:11

      Ewa, plastyg nie jest fajny, ale jarano się nim w latach pięćdziesiątych, sześćdziesiątych, a to jest taka czkawka, neo. Ludzie i jedzenie mogą go wymieść. okaże się w praniu. ale może zagraniczniakom się spodobać, oni czasami tacy plastygowi bywają

  5. avatar aniawita 17 września 2012 o 17:38

    Ćwiczenia zrobione więc mogę poleniuchować.

  6. avatar pepsinek 17 września 2012 o 18:08

    aniawita, też właśnie skończyłam trening, odmaszerować

  7. avatar Jah Maya 17 września 2012 o 18:58

    A ja mam tam być w RO?
    Miałem mieć tam powtórkę z pogadanki w Suryi ale jednak nie. Bedzie gdzie indziej.
    Polecam też lokal nie w pełni surowy ale mają trochę surowych dań a także w towarzystwie dzikich roślin mojego znajomego: Karma https://www.facebook.com/karmaorganiccoffee

    swoją drogą: po raz pierwszy pisałaś w liczbie mnogiej pierwszej osobie chyba.
    Czy Twój luby lubi kolor różowy?!

    1. avatar pepsieliot 18 września 2012 o 06:37

      Jahu, byliśmy tam razem i ponieważ to jest recenzja, więc kiedy mieliśmy podobne odczucia to pisałam w liczbie mnogiej automatycznie, żaden kolor mu nie wadzi.

  8. avatar Agnieszka 17 września 2012 o 19:01

    Trening zrobiony, ale z dużą dozą niechęci poniedziałkowej. A co do restauracji, to byłam pewna na bank, że ją nawiedzisz tuż po otwarciu i proszę mamy relację. Jedzonko wygląda smakowicie, choć też wolałabym bardziej przytulne wnętrze, w sensie drewniane stoły i krzesełka, jakaś zasłonka, wiejskie czarodziejskie klimaty, w końcu jam ci dziewucha ze wsi.

    1. avatar pepsieliot 18 września 2012 o 06:39

      Agnieszka, nawiedziłam ją , bo jakże by inaczej, kiedy mam takie szczęście, że akurat w Krakowie jest całkowicie witariańska, w Wawie już jest raczej wegańsko- witariańska, meld przyjęty, odmaszerować

  9. avatar mimi wooow 17 września 2012 o 19:15

    jesien się zbliża, plucha, potem zima, mrozy i jak widzę tę lodówę z surowinkami to juz mnie z zimna telepie. współczuję. takie jedzonko to dla nadmiarowców, których ciała są przeładowane i białkiem grzane, nie dla mnie i choc jeszcze jadę na surowiznie to juz mentalnie szykuję się na „grzańce” czyli gotowańce 😉 i żadna tam teoria enzymowa mnie nie przekona, że moje gotowanie, pieczenie lub smazenie jest gorsze, sorry, w zimne dni dla mnie ogień jest błogosławieństwem. lodówkowe jedzenie w zimie to dla mnie ciała odmrożenie…. a wracając do RO tooooooooo ta szarlotka wygląda całkiem całkiem mmmmmmmmmmmmmmm … i na angela tez chorowałam, ale „se” odpusciłam i nie żałuję, od soków wole szejki i blendtec po prostu wymiata 😉 szejki z niego to dla mnie ambrozzja mystiQue 😉

    1. avatar pepsieliot 18 września 2012 o 06:42

      no Mimi ja też lubię do wielkiej surówki dorzucić sobie łyżkę ciepłej soczewicy, nawet teraz 🙂

  10. avatar Joanna Balaklejewska Wilson 17 września 2012 o 19:35

    Pysznosci.. mam nadzieje, ze ktoregos dnia bedzie mi dane ja odwiedzic 😉

  11. avatar yellow pinto 18 września 2012 o 01:36

    Ummmm dziś chyba pójdę zjeść do lokalu o nazwie „złe mięso”

    1. avatar pepsieliot 18 września 2012 o 06:43

      yellow, no z tym nie będziesz miał problemów, na terenie centrum Krakowa na przykład, restauracji złe mięso jest około 400 🙂

      1. avatar Basia 18 września 2012 o 06:50

        Ale „złe mięso” we Wrocławiu to wegetariańsko-wegańska knajpa, nazwa od autentycznej miejscowości:)
        http://weganie.blogspot.com/search/label/miejsca

        1. avatar pepsinek 18 września 2012 o 07:18

          nie wiedziałam Basia, fajna nazwa :), ale nie wiem czy Pinto chodziło o wegetariańsko-wegańską 🙂

  12. avatar krystyna 18 września 2012 o 07:05

    Czytając Twoją recenzję miałam wrażenie, że jestem tam i pałaszuję te wszystkie pysznosci.
    Przydałby się przepis chociaż na krem owocowy i szarlotkę.
    A swoją drogą, taka recenzja z pod pióra Pepsi to duży komplement i swietna reklama.

    Wczoraj 2 rundy wykonane.

    Dzięki!

    1. avatar pepsinek 18 września 2012 o 07:19

      cześć Krysia, noooo myślę, że ich zareklamowałam :)))
      meld przyjęty, odmaszerować

  13. avatar Basia 18 września 2012 o 07:11

    A pytałaś ich osobiscie o danie 811? W sumie co za problem zrobić wielką sałatę z fajnym dressingiem. Odrobina sosu z daktyli zmiksowana z sokiem z cytryny na przykład, czy to jest zgodne z ideą 811? Albo pomidory malinowe z czosnkiem i solą i świeżo zmielonym pieprzem z odrobiną wody zmiksowane, do tego bazylia i to jako sos do spaghetti z cukinii? Sorbety, lody? Wszystkich przypraw można używać? A surowe zupy jakby były w RO to byś się czuła usatysfakcjonowana? Bo w sumie nie wiem czy to 811 to ma byc jak najprościej, czy też można robić wykwintne wypasy wieloskładnikowe?

    1. avatar Jah Maya 18 września 2012 o 07:28

      E tam gdyby na blat stołu pieprznąć 30 bananów to było by coś…
      i kazać sobie za nie łodpowiednio zapłacić rzecz jasna…

      1. avatar Basia 18 września 2012 o 07:32

        lody z powiedzmy 10 bananów(z zamrożonych bananów wychodzą autentycznie kremowe bez żadnych dodatków) i do tego sos z daktyli albo truskawek z odrobiną wanilii – nie jestem na 811, ale bym się nie obraziła na taki deser:)

        1. avatar Basia 18 września 2012 o 07:34

          a w wersji „dziś nie liczymy tłuszczu” można dorzucić bitą śmietane z mleka koko, ładnie się ubija

          1. avatar pepsinek 18 września 2012 o 07:40

            Dobra jesteś Ba, rzeczywiście masz do tego smykałę :))

          2. avatar Jah Maya 18 września 2012 o 07:49

            Nie wiedziałem; UBIJĘ SOBIE
            a wczoraj wodę kokosową dostałem zapasteryzowaną w butelce. Ależ to jest pyszne. 😉

        2. avatar pepsinek 18 września 2012 o 07:38

          Ba, no ja też bym się nie obraziła na taki deser, tym bardziej że w moim blenderze nie mogę właściwie zmiksować mrożonych bananów, ale bym zjadła coś takiego :))

          1. avatar Jah Maya 18 września 2012 o 07:48

            To masz słaby blender 😛
            Moj nawet za 150 zł miksuje je. Ale musisz trochę wody na dno lub mleczka kokosowego dodać i często przerywać i wstrząsać kubłem. Inaczej się nie zmiksuje.

          2. avatar Basia 18 września 2012 o 08:01

            Pepsi ja mam blender z saturna za 39 zł firmy „OK” i daję rade nawet orzechy w nim miksować. Warkot jest straszny, a ja po prostu naciskam siłowo na niego na maxa i w razie czego dodaję wody trochę. Wcześniej miałam Boscha za jakieś 150 zł i był fajny bardzo, ale się zjechał po dwóch latach pracy na pełnych obrotach. Coraz częsciej myślę o kielichowym z prawdziwego zdarzenia, wrzucasz i się nie przejmujesz, tylko czy to jest wygodne w czyszczeniu? Może nie kupię tak wypaśnego jak ten: http://www.youtube.com/watch?v=sR3_wK92K9U ( w ogóle fajny filmik) ale chyba warto zainwestować. A do zupek zostawię sobie „okeja”

          3. avatar Jah Maya 18 września 2012 o 08:26

            Baska mój za 150 jest kielichowy chyba na 2 litry i ze szkła jest kielich. Dół się odkręca więc można wszystko wyczyścić. Ale fakt, że akurat nie przesadzam z czyszczeniem a jak jakiś robaczek się zalęgnie to dobrze dla mnie… źle dla niego (choć w sumie kto wie) 😉
            Ale w kielichowym takim nawet za 700 zł i tak będziesz musiała przerywać i wstrząsać aby lody zrobić. To nie miękkie warzywa na zupę w końcu. 😉
            Ale w porównaniu do prawdziwych lodów znaczy tych ze śmietany to i tak milion razy szybciej robi 😉 Kiedyś próbowałem takie. Masakra. Pół dnia schodzi 😉

          4. avatar ewa 19 września 2012 o 12:52

            Dzięki za link-podoba mi się żywienie naturą,ale obróbka produktów trwa za długi , w wielu przypadkach kuchnia to zbyt tłusta i jest kosztowna(np 2godzinne gotowanie żołędzi),Wszelako, składam ci dank.

          5. avatar Jah Maya 19 września 2012 o 12:58

            Kilka możesz zjeść na surowo a bukowe tym bardziej…. a gotowanie w naturze raczej nic nie kosztuje zwykle 😉 no chyba, ze mandat od leśniczego za wzniecanie ogniska w lesie 😉 Dla mnie tłusta dieta to zdrowa dieta 😉 ale fakt, że Łukasz sporo smaży na olejach roślinnych. Cóż….

          6. avatar Jah Maya 19 września 2012 o 13:00

            On się inspiruje chińską kuchnią na prowincji a oni tam dużo smażą…

      2. avatar pepsinek 18 września 2012 o 07:36

        Nie miałabym nic przeciwko Jahu, restauracja to nie tylko takie miejsce, gdzie serwuje się to czego nie możesz zjeść w domu, ale że sobie przychodzisz, gadasz, albo robisz prasówkę, a ktoś ci przyrządza szejka, nawet podobnego jak w domu. Do restauracji przychodzę, nie po to żeby oszczędzać, ani nie wnoszę własnej wody:)

        1. avatar Jah Maya 18 września 2012 o 07:45

          wiem wiem znam te lody dziewuchy… bo mrożę banany co za złotówkę lub dwa kupuje w ilości sporej. Wczoraj nawet mnie gardło rozbolało od nich.
          Jednak jeszcze lepsze wychodzą dla mnie jak się doda jajko albo mleczka kokosowego trochę, mączki z karobu lub kakao i dosłodzi troszkę miodem jakimś nektarowyn

          1. avatar pepsieliot 18 września 2012 o 07:48

            jahu, to może otwórz restauracyjkę, nie mniej jednak weganom nie polecaj jajka 🙂

          2. avatar Basia 18 września 2012 o 07:54

            z kakao fajny pomysł, albo orzechy nerkowca lekko namoczone choć to już znowu tłusto sie nam robi. Kurcze gdzieś jeszcze widziałam przepis na surowe lody z dynii, chyba się ją z czyms mieszało i pisali, że jest tez bardzo kremowa. Ja surową dynię blenduję z rodzynkami namoczonymi i bananem, wodą albo mlekiem sojowym i shake jest z tego całkiem całkiem, posypuję cynamonem na koniec.

          3. avatar Jah Maya 18 września 2012 o 08:09

            Orzechy nerkowca może i delikatne w smaku ale proporcje omeg fatalne 😉
            Osobiście wolę konkretne w smaku laskowe i włoskie o bukowych i dębowych nie wspominając 😉
            Całe szczęście ilości tłuszczu nie muszę liczyć i choć takie szejki / lody jem regeneracyjnie na uzupełnienie glikogenu to odrobina tłuszczu nie zaszkodzi gdyż generalnie z tłuszczy czerpię więcej energii niż 10% zdecydowanie. Choć orzechy są mocno średnim źródłem tłuszczu jak dla mnie z wyjątkiem nasyconego kokosa właśnie :). Za to minerały takie jak magnez mają i są świetne na przegryzkę popołudniowo wieczorną. A z szejkami słodkimi się dobrze komponują i wogóle ze słodkościami.

            Pepsi dasz radę. Odrobina dobrych chęci i wykręcisz te lody 🙂

          4. avatar Jah Maya 18 września 2012 o 08:11

            Pomysła mam ale kasy na otwarcie brak. Zainwestuj na wytracenie 😉 kasę zamiast na złote tarasy to otworzymy razem 😉

          5. avatar ewa 18 września 2012 o 13:33

            „o bukowych i dębowych nie wspominając”-wspomnij,oj,bo czy to sezon na nie czy nie,czy orzech dębowy to żołędzie czy co innego jednak ,a bukowe? A gdy już posiądę owe,czy mam je tylko moczyć a może ugotować,co,bo ja prawie ze wsi jezdem, a nie wiem nic.

  14. avatar pepsinek 18 września 2012 o 07:23

    Myślę, że są to bardzo otwarci ludzie, ale nie siedzą w 811, dadzą cos na pewno nam do żarcia w ofercie jak się im naświetli naszą dietę, bo przecież miło im będzie nas wszystkich gościć, nas czyli ludzi na 811. Mogliby zrobić taki fragment, gdzie można by sobie komponować składniki, coś im zaproponuję, są bardzo komunikatywni :))

    1. avatar Basia 18 września 2012 o 07:28

      Opcja „skomponuj swoją sałatkę” jest chyba nawet w pizzy hut, więc tym bardziej w raw knajpie być powinna. To też fajna opcja dla dzieciaków.

      1. avatar pepsinek 18 września 2012 o 07:40

        No, to muszą mieć :))

        1. avatar pepsinek 18 września 2012 o 07:40

          pogadam z nimi

  15. avatar pepsinek 18 września 2012 o 07:53

    Jahu może właśnie nie mam metody :)), ale mój blender też nie jest wypasem, do szejków wystarczy

  16. avatar pepsinek 18 września 2012 o 07:56

    No, popularna się zrobiła ta recenzja, właśnie jest na 11 miejscu z The best of 510 320 bloggers w języku polskim na WordPressie, RO ma reklamkę :))))

    1. avatar Jah Maya 18 września 2012 o 08:16

      11 miejsce mnie nie zadowala. Trudne pytania dla Wita i Żelazo i Lipidy były lepsze

      1. avatar Jah Maya 18 września 2012 o 08:17

        Ale bez Jazgotta i Niemleczki może być ciężko. A zwłaszcza Jaz… sumiennie pisała referaty na każdą moją prowokację. 🙂

      2. avatar pepsinek 18 września 2012 o 08:50

        Były chyba na 9-tym? o ile pamiętam

  17. avatar pepsinek 18 września 2012 o 08:01

    Basia, muszę się przyznać, że jak byłam kucharką na całego zanim nie przeszliśmy na raw, to teraz nic nie wymyślam, robię tylko jakieś minimum i greg twierdzi, że przesadzam w drugą stronę. Dlatego cieszę się z tej restauracji bardzo, bo będzie można kupować jakiś rarytasik i nie trzeba będzie nic robić, a wierzę, że dają takie ingredienty, jakich byś użyła w domu, czyli organik i idealnie świe….że 🙂

    1. avatar Basia 18 września 2012 o 08:11

      Najważniejsze że Ci smakuje:) a minimalizm w kuchni też jest uroczy i zawsze można go czymś wykwintnym przełamać jak się ma ochotę. Co do tych organic to tylko jesdno mnie zastanawia. Jeżeli coś im zostaje to chyba nie mogą tego na drugi dzień wykorzystać, no nie? To co robią – zjadają czy wyrzucają. Bo jak to drugie to już nie jest eko – choć może wciąż organic:)

      1. avatar Jah Maya 18 września 2012 o 08:18

        Is this organic? Is this fairtrade?

      2. avatar pepsinek 18 września 2012 o 08:52

        mogą robić idealny kompost, jak ja, mam już dwie kapitalne hałdy kompostownika organik za domem, jedna juz ma orzechowy zapach i jest czarna, a druga się tworzy dopiero

        1. avatar Jah Maya 18 września 2012 o 08:55

          Skórki bananów są nie nadają się na kompost akurat a nawet wyrzucanie ich w lesie niestety też nie jest w pełni ekologiczne.

          1. avatar Jarmush 18 września 2012 o 13:44

            A dlaczego skórki od bananow nie, czytalam ze tylko cytrusy, mamy świetny kompost a codziennie dajemy miedzy innymi dużo skorek od bananów

          2. avatar Jah Maya 18 września 2012 o 14:25

            Nie wiem dokładnie ale nie chodzi tylko o chemię zawartą w skórce. Tak robi moja znajoma co ma farmę organic i ja się jej słucham. Tłumaczyła ale nie pamiętam.
            A co do podrzucania w dzicz… nie jest to największe zmartwienie wobec butelek PET i innych śmieci jednak banany jako żywo nie należą do flory polski więc ich rozkładająca się skórka zwyczajnie nie pasuje swoim i pewnie może komplikować niejedną rzecz w glebie. Być może przesadzam ale byłbym ostrożny.

          3. avatar Jah Maya 18 września 2012 o 14:27

            Czym się różni Pepsi Eliot od pepsinka?

          4. avatar pepsieliot 18 września 2012 o 20:10

            są to wyrazy bliskoznaczne Jahu

  18. avatar Basia 18 września 2012 o 08:07

    JAhu co do ubijania to pamiętaj zeby wybierać mleczko o wysokiej zawartości kokosa na przykład 80%( w lidlu jak jest tydzień azjatycki to bylo super mleczko w czarnej puszce) i trzymać w lodówce conajmniej dobę. Wtedy jak otworzysz to prawie cała puszka bedzie gęsta, odseparuj wodę i mikserem go. Jeżeli chciałbyś żeby „śmietanka” się trzymała przez długi czas, a nie od razu do zjedzenia to niestety trzeba wrzucić śmietan fixa czyli (skrobia ziemniaczana+glukoza).

    1. avatar Jah Maya 18 września 2012 o 08:13

      Baśka… ten w lidlu tani to syf… przeczytaj sobie skład ile ulepszaczy tam dodali. Jak mi powiesz po co w mleczku kokosowym skądinąd nietrująca ale zalepiająca akurat guma arabska to Cię ozłocę 😉
      Kupuje Kiera polskie: skład to tylko kokos i woda. Właśnie 80%. Jest gęste jak słodka śmietana 30% 🙂

      1. avatar Jah Maya 18 września 2012 o 08:14

        Ale dzięki za porady. Zwykle jem wszystko na bieżąco. 🙂

      2. avatar Basia 18 września 2012 o 08:20

        Jahu nie pamiętam składu, słyszałam o kierze, ale go nigdzie nie ma we Wro:( i jak znalazłam w Lidlu coś tak skoncentrowanego to byłam przeszczęśliwa, bo potrzebowałam pilnie:) więc już sie nie przejmowałam składem.
        Wodę kokosową piłam na Karaibach prosto z drzewa. Pan wchodzi na palmę, zrywa orzech, otwiera, wrzuca kostki lodu do środka a Ty zanurzasz słomkę i pijesz tę pyszotkę. Tylko raz piłam bez lodu, ciepłe i zdziwiłam się że jest praktycznie bez smaku, jakbym z kałuzy wode piła.

        1. avatar pepsinek 18 września 2012 o 08:56

          Jahu, jeżeli chodzi o nerkowce, to są dla mnie najgorzej przyswajalne orzechy, nie wiem dlaczego? Po żadnych innych nie czuję się źle. Przecież mój organizm nie odkrywa chyba że ma złą proporcję omeg, bo po słoneczniku w ziarnach nie czuję się źle, a też ma fatalną proporcję omeg, coś kiedyś czytałam o nerkowcach, ale ponieważ zaprzestałam ich jedzenia tro mi wyleciało

          1. avatar Jah Maya 18 września 2012 o 08:59

            😉 No tak to by było dobre: jeż coś o niezrównoważonych proporcjach omeg i zapala Ci się czerwona lampka….
            Swoją drogą niewykluczone, że dzicy ludzie mogli mieć aż taką intuicje 😉
            Pierwotnie np. byliśmy zdolni wyczuwać kierunek północy aktualnie wiele zatraciliśmy ze swoich intuicji i zmysłów. 🙁

          2. avatar Jah Maya 18 września 2012 o 09:24

            Pepsi, Ja też nie przyswajam jakoś super orzechów na surowo. Jem je dla smaku w ilościach ograniczonych np. 10 laskowych. Z tym, że zdecydowanie lepiej przyswajam świeże albo namoczone porządnie w miejsce suszonych. Teraz jest sezon na świeże laskowe a na włoskie właśnie się zaczyna także polecam. Są dużo bardziej delikatne nić takie zasuszone.

  19. avatar pepsieliot 18 września 2012 o 09:55

    Jahu, nigdy nie jem suszonych nie moczonych i żaden witarianin tego nie robi, jem namoczone lub świeże, ale i tak najbardziej lubię migdały

    1. avatar Jah Maya 18 września 2012 o 09:59

      No mi się czasem zdarzy w podróży na przykład…. a migdały to pestki, nie orzechy teoretycznie ale tez namaczam 🙂

      1. avatar Jah Maya 18 września 2012 o 14:24

        Nie wiem dokładnie ale nie chodzi tylko o chemię zawartą w skórce. Tak robi moja znajoma co ma farmę organic i ja się jej słucham. 😉 Tłumaczyła ale nie pamiętam.
        A co do podrzucania w dzicz… nie jest to największe zmartwienie wobec butelek PET i innych śmieci jednak banany jako żywo nie należą do flory polski więc ich rozkładająca się skórka zwyczajnie nie pasuje swoim i pewnie może komplikować niejedną rzecz w glebie. Być może przesadzam ale byłbym ostrożny.

  20. avatar Agnieszka 18 września 2012 o 17:49

    Dzisiaj przy pierwszej rundzie ćwiczeń ( przy moich ulubionych kangurkach) coś mi strzyknęło pod lewym żebrem i z każdym kolejnym ćwiczeniem było gorzej, więc postanowiłam dziś zakończyć kapsi i przerzuciłam się na bieżnię, mam nadzieję, że jutro ból ustąpi i będę mogła kontynuować ćwiczenia.

    1. avatar pepsinek 18 września 2012 o 20:06

      Agnieszka zaliczam, bieżnia tez nie jest najgorsza 🙂 życzę zdrówka żebrowego

  21. avatar aniawita 18 września 2012 o 19:33

    Dzisiejsze rundki wykonane. W środy nie ćwiczę, bo mam wypełnione po brzegi.

    We własnej kuchni mam trzy sokowirówki, tradycyjną Champion i Green Star Gold. Niestety Angela nie mam, ale jeżeli jest ktoś zainteresowany mogę napisać, jakie mam zdanie na ich temat i czy warto tak dużo zainwestować.

  22. avatar pepsinek 18 września 2012 o 20:09

    aniawita, ja nie używam sokowirówki, bo nie piję soków, ale lubię sobie w reście zamówić organicznego wyciskanego na green starze czy andgelu. Zawsze chętnie przeczytamy Twoją opinię o Twoich sokowirówkach, są znane i cenione, ze słyszenia, meld przyjęty, odmaszerować

    1. avatar aniawita 19 września 2012 o 20:09

      No właśnie czy oby nie przecenione. I mają takie wspaniałe recenzje, od producentów lub tych, którzy mają w tym interes. A ja wcale nie chcę się zachwycać tymi super wyciskarkami. Jak pisałam, jestem niewierząca, więc nie wiem ile w tym prawdy. Piszą o polu magnetycznym i jego właściwościach, i takie tam… Każdy może poczytać w internecie. Jak pisze Jah Maya i przyznam rację, zapewne najzdrowiej przy użyciu ręcznej prasy i być może najwięcej soku udałoby się wówczas wycisnąć.

      Żeby było krótko chciałam zrobić tabelę ale… i tak czytajmy

      Tradycyjna Champion Green Star Gold
      Rozdrabnianie bardzo drobne tarcie, nie tak miażdżenie, ale dość
      tarcie drobne spore kawałeczki !
      Otrzymywanie soku odwirowanie wyciskanie wyciskanie
      Z około 1kg otrzymuję 450-500 ml 500-550 ml 550 ml

      Z „tabeli” wynika, że ilość otrzymanego soku jest całkiem porównywalna. Wyciskarki Green Star i Angel są podobnie skonstruowane, ale Angel ma części ze stali nierdzewnej i stąd większa cena. Więc pisanie, że Green daje 3 razy więcej soku jest dla mnie nie do końca prawdziwe i nie wiadomo, do czego to odnieść.

      Ja jakoś nie mogę przekonać się do szejków, chociaż bardzo się starałam, a soki uwielbiam i robię taką porcję prawie codziennie.

      Znalazłam sposób na otrzymanie maksymalnej ilości soku przy użyciu owych wynalazków:
      Najpierw wyciskam sok sokowirówką tradycyjną (450-500 ml), a następnie tę masę, bardzo drobno już utartą przepuszczam przez Green Stara (200-250ml). Pulpa wychodzi na prawdę bardzo sucha. W ten sposób w sumie otrzymuję 700 -750 ml z około 1kg głównie marchewki, selera i buraka. Trochę pracochłonne, około 20 minut, ale … cóż. Różnicy w smaku nie wyczuwam żadnej.
      Być może moja opinia komuś się przyda, zanim zainwestuje.

      1. avatar Jah Maya 19 września 2012 o 20:14

        Jak chcesz być super efektywna to zawsze możesz do młóta dodać wodę i znów wycisnąć. Będzie smakowa woda zapewne. 🙂 Ja z młóta jabłkowego robię troszkę słabego octu jabłkowego. Ale tego młóta mam dużo bo robię na prasie 120-160 litrów soku więc resztę młóta idzie na pasze dla zwierząt. Choć z młóta też można robić wyciągi pektynowe. Ale robię sok tylko raz do roku. 🙂

        1. avatar aniawita 19 września 2012 o 20:22

          Bez przesady. Sok to sok.

      2. avatar aniawita 19 września 2012 o 20:17

        Oj!!!
        Tabela jest nieczytelna, więc napiszę jeszcze raz:

        Sokowirówka tradycyjna rozdrabnia przez bardzo drobne tarcie, odwirowuje i otrzymuję około 450-500 ml soku.
        Champion też rozdrabnia przez tarcie, ale nie tak drobne, sok jest wyciskany i otrzymujemy około 500-550 ml.
        Green Star Gold rozdrabnia przez miażdżenie, ale dość spore kawałeczki, wyciska i otrzymujemy około 550 ml.

      3. avatar pepsinek 19 września 2012 o 20:24

        Aniawita niby to nie o smak chodzi, tylko o zawartość składników odżywczych, podobno w taniej sokowirówie bezpowrotnie utracontch, dzięki za wyczerpujące porównania, lubimy takie imfa , ścisk 🙂

        1. avatar Jah Maya 19 września 2012 o 20:28

          No i do tego z pewnością ręczna prasa by była najlepsza. Miazge utrzymujemy dobę w chłodzie aby pektoenzymy rozluźniły komórki pektyn i dopiero wtedy pracujemy miazgę. Ja przynajmniej tak robię z jabłkami. Jabłka oczywiście 2-3 tyg. dojrzewania w chłodzie.

          1. avatar Jah Maya 19 września 2012 o 20:29

            ale do codziennego użycia lepsza ślimakowa na małe ilości.

  23. avatar Nisia 18 września 2012 o 20:24

    No, no… Fajna recenzja:) jak tylko będę w Krakowie to odwiedze RO:) tak na marginesie… Od jakiegoś czasu trochę Cię podczytuje, Droga Pepsi, i szczerze przyznaje, ze Twój blog mnie z każdym wpisem wkreca coraz bardziej. Gratulacje:) sciskam mocno

    1. avatar pepsinek 18 września 2012 o 20:46

      Nisia witaj kochana, cieszymy się, że jesteś z nami, my teraz jesteśmy też z Tobą, ścisk, ścisk :)))

  24. avatar Basia 18 września 2012 o 20:36

    meldzik:)

    1. avatar Jah Maya 18 września 2012 o 20:37

      Baby bawią się w wojsko 😉

      1. avatar Basia 18 września 2012 o 21:23

        Hehe:)) jakby chłopy się tak pobawiły to by nie było wojen naświecie. Kapsi i jakieś przebieżki i by się odechciało kombinowania. Dla bardziej niewyżytych jeszcze obowiązkowy baranek główką o ścianę i tak się buduje pokój na świecie

        Dobranoc:)

        1. avatar Jah Maya 18 września 2012 o 21:27

          To niemożliwe jak sama zauważyłaś, chłopy mają agresję w mózg wbudowaną… no ale zawsze można kombinować i starać się być pokojowo nastawionym 😉

          1. avatar Basia 18 września 2012 o 21:45

            No to jeszcze 2h dziennie kontaktu z naturą, podobno zielony uspokaja i wita/weganizm. Jahu mój chłopak uważa/ł zawsze że jest na szczycie łańcucha pokarmowego i w dodatku jest zadziorą, uwielbia rywaizację, od lutego jest w 90% na weganskiej strawie z przyczyn głównie, że mu się takie jadło spodobało. Ostatnio miał poważne wątpliwości moralne czy może zabić komara.

          2. avatar Jah Maya 18 września 2012 o 21:50

            Baśka nie rozumiemy się….
            Tylko mi nie pisz proszę argumentów, że jedzenie mięsa powoduje agresję…. bo takiego zaniżania poziomu się nie spodziewam po Tobie 😉
            Ja nie piszę o sobie ale o ogóle. To, że nie chce zabić komara to nie znaczy, że nie ma w sobie pokładów agresji. Po za tym co ma piernik… dieta do tego… ja mówię o agresji ogólnej… w stosunku do przedstawicieli swojego gatunku…. czyli odnoszę się do Twoich słów o wojnie.

          3. avatar Jah Maya 18 września 2012 o 21:53

            Zresztą o ile znam frutarian facetów ze słyszenia to oni raczej dużo agresji w sobie mają 😉 więc teoria się wali 🙂 To na pewno od spożywania zbyt małej ilości tłuszczu a za dużo cukru. 😛

  25. avatar pepsinek 18 września 2012 o 20:48

    Jahu, baby w wojsku są zajebiaszcze, poczytaj o jane. A Ty jesteś szowinistą widocznie skoro takiego komcia dałeś, Basia, meld przyjęty, omaszerować

    1. avatar Jah Maya 18 września 2012 o 20:51

      A Ty jesteś w gorącej wodzie kąpana skoro takie nadinterpretacje uskuteczniasz 😉
      Widziałaś uśmieszek za moim tekstem. Mi się to podoba. Teraz Ci głupio… 😛

  26. avatar Basia 18 września 2012 o 22:01

    Nie uważam zeby jedzenie miesa automatycznie oznaczało większą agresję, w ogóle żadne jedzenie/dieta raczej tego nie robią, chyba że komuś naprawdę nadmiar białka miesza w hormonach to wtedy na pewno to ma jakieś przełożenie.

    Weganizm, witarianizm czyli coś z otoczką ideową a nie po prostu „dieta roślinna” mam wrażenie że zwiększa empatię, poziom wrażliwości, nie tylko przecież dla świnek, ale dla innych homo sapiensów też. Mówie tylko o sobie i moim chłopaku. Patrząc na zwierzeta widze podobieństwa, akiedyś widziałam tylko rożnice, patrzac na ludzi, nawet jak mnie denerwuja widzę te same potrzeby, marzenia itd. Wiec czesto agresja mnie odpuszcza.

    1. avatar Basia 18 września 2012 o 22:03

      Ale czesto zaczyna się po prpstu od diety dla zdrowia, schudnięcia, mody czegokolwiek, a nagle jakoś sama empatia przychodzi, o to mi chodziło w przykładzie z komarem i moim chłopem.

      1. avatar Jah Maya 18 września 2012 o 22:10

        teraz byśmy musieli wejść w jałową dyskusję czy zabicie komara który Cię atakuję oznacza agresję czy samoobronę a może jeszcze coś innego.
        Komary można zabijać. W mieście wytępiliśmy ich naturalnych wrogów… m.in. takiego ptaszka… nie pamiętam jego nazwy. Jak były te powodzie to zdecydowanie było ich za dużo co grozi zachwianiem równowagi ekosystemowej. 😉

        1. avatar Basia 18 września 2012 o 22:16

          to jest nierozstrzygalna dyskusja. Swoją drogą wkurwiają mnie muszki owocówki, lata ich cala chmara u mnie. jak trzymałam owoce w lodówce nie było problemu,ale banany muszą dojrzewać na zewnątrz, a jeszcze lubię „martwe natury” z owocków w szklanej misie. Jak ktoś ma jakieś pomysły jak się tego pozbyć to będę wdzieczna, bo dziś myślałam żeby chwycić za odkurzacz.

          1. avatar Jah Maya 18 września 2012 o 22:22

            muszki owocówki żywią zgniłymi substancjami głównie z owoców…
            Mi nie przeszkadzają a nie trzymam żadnych owoców w lodówce bo w lodówce umierają…
            Spróbuj może pozwolić pognić jednemu owocowi i wrzuć go do jakiegoś naczynia z wodą w którym one będą się topiły. Są takie naczynia do topienia much i wtedy wodę z miodem dobrze tam wlać. One wtedy nie potrafią z tamtąd wylecieć aż w końcu sie topią. Może lep na muchy podziała też na owocówki jak wysmarujesz przejrzałym bananem ale to nie jest zbyt estetyczny widok w sumie taki lep. Niemniej dość skuteczny 😉

          2. avatar pepsinek 19 września 2012 o 06:04

            Basia, nie ma na to kurestwo rady, skoro zdecydowałyśmy się nie użyć chemii , można je wabić do butelki z wodą i cytryną i wynosić na pole, ale one i tak są, kupujesz je w sklepie, bo już się tam zalęgły, chłod działa na france

    2. avatar Jah Maya 18 września 2012 o 22:06

      Pewnie wraz ze zmianą diety zmieniłaś mnóstwo innych spraw i nastawienie do życia. Zwróć uwagę, że ludziom którym obojętnie co jedzą byle się „napierdalać” również podobnie nie myślą o jakiś wyższych celach, nie mówiąc już o kontemplacji…. także zbyt wiele zmiennych….
      Ufff to dobrze Basiu… bo już się bałem… Wit kiedyś napisał, że kot jak je wegańska karma przestaje być agresywny i teraz cały czas mam polewkę z mojego kota jak się ze mną bawi, że to wszystko przez mięso 😉

      1. avatar Basia 18 września 2012 o 22:09

        Ostatnio na weselu słyszałam taką opowiastkę jak to z niewiadomych przyczyn kot demolował dom i uspokoił się po przerzuceniu go z karmy suchej na surowe mięso. Nie wiem co mam o tym myśleć. BTW kto to jest Wit?

        1. avatar Jah Maya 18 września 2012 o 22:13

          hehehehe…. pamiętasz post trudne pytania do Wita….
          możliwe, że jak dostawał suche świństwo to mu czegoś brakowało i chciał wyjść na zewnątrz czy coś takiego… wogóle nie sugerowałbym się zachowaniem zwierząt trzymanych w mieszkaniach… bo to smutne jest

  27. avatar Basia 18 września 2012 o 22:30

    Dzieki za porade:) brzmi brutalnie, ale możliwe ze sie skusze, bo się w kuchni włąsnej czuje jak w pieprzonej dżungli, dobrej nocy

  28. avatar krystyna 18 września 2012 o 22:45

    Ładnie poszły dwie rundy – melduję zadowolona z siebie
    i z Pepsi oczywiscie. Bez Pepsi dopingu nie miałabym takich mięsni,
    jak nigdy dotąd w moim życiu.

    1. avatar pepsinek 19 września 2012 o 06:07

      meld przyjęty Krysia, chyba podwyższę Ci szarżę wkrótce 🙂

      1. avatar olga 19 września 2012 o 13:42

        Kurde nie było mowy o szarżach wyższych do tej pory i wczoraj ze zmęczenia zasnęłam na kanapie a tak to bym walczyła o naszywkę na pagona !

        1. avatar pepsieliot 19 września 2012 o 16:21

          olga staraj się podchorąży, staraj 🙂

  29. avatar krystyna 18 września 2012 o 22:59

    A zdjęcia z RO ciekawie piękne zrobiłas.
    Też nie przepadam za plastikowymi krzesłami, ale prezentują się wesoło.

    1. avatar pepsieliot 19 września 2012 o 16:22

      Dzięki Kr 🙂

  30. avatar Agnieszka 19 września 2012 o 17:16

    Dzisiaj przeszły trzy rundki bez większych problemów i bez bólu , bo na rozgrzewkę zaserwowałam sobie kilometrową przebieżkę na bieżni i tak już będę czynić teraz przed każdym kapsi.
    Nie wiem czy wegańskie jedzenie zmniejsza agresję, ale z całą pewnością zwiększa empatię. Nie mówię tego w oparciu o moje doświadczenia, bo ja to zawsze kochałam zwierzaki, ale moja mama nie była wtym temacie zbyt wylewna, a odkąd przeszła na weganizm, to diametralnie zmieniła stosunek do naszej kocicy Samanty. Stały się sobie naprawdę bardzo bliskie, kocica odprowadza nawet mamę do sklepu. A odkąd w lipcu urodziła się piątka małych, to już była sielanka, do dzisiaj…. Dowiedziałam się rano, że wszyskie maluchy najprawdopodobniej zostały w nocy skradzione ze stodółki w której spały ze swoją mamą, ślad po nich zaginął . Znalazła sie tylko kocica, która po wielu godzinach zaprzestała poszukiwań. Tak, że dzisiaj mam dzień płaczliwy, tak jak moja mama i moje dzieciaki.

    1. avatar pepsinek 19 września 2012 o 18:12

      Agnieszka bardzo Ci współczuję Kochana, jestem z Tobą

    2. avatar krystyna 19 września 2012 o 19:12

      Smutne to Agnieszko… współczuję.

  31. avatar krystyna 19 września 2012 o 19:09

    Mogę zameldować – dzisiaj już w południe zaliczyłam 2 rundy. Tak wypadło. Zawsze ćwiczę z Pepsi ok.4-5pm.
    Pozdrawiam Pepsi i wszystkich.

    1. avatar pepsinek 19 września 2012 o 19:48

      Kr, Ty chyba na prawdę chcesz zostać chorążym :))

      1. avatar Jah Maya 19 września 2012 o 19:52

        A kto jest porucznikiem a kto generałem?

      2. avatar krystyna 20 września 2012 o 00:15

        OMG, taki awans mi grozi, ja chyba nie zasnę dzisiaj…
        no tak, ale do 3ch rund jeszcze mi brakuje, muszę się sprężyć.

    2. avatar ewa 20 września 2012 o 04:25

      Krystyno!Ogromnie mi zaimponowałaś.Zacznę od dziś ćwiczyć naprawdę systematycznie,bo jak do tej pory albo maszerowałam,albo ćwiczyłam kapsi.W sumie-migałam się.

      1. avatar krystyna 20 września 2012 o 14:25

        Ewa, dzięki.
        Bez ćwiczeń, regularnych dzisiaj bym nie mogła chodzić. Ćwiczenia potrafią postawić na nogi nawet tych, którzy mają problemy wrodzone z nogami, jak ja. Gdy byłam sporo młodsza miałam spore problemy + ból. Dzisiaj mam to w znacznym procencie za sobą. Gimnastyczką nie będę, ale sprawnie i bez bólu funkcjonować to super sprawa dla mnie.

  32. avatar pepsinek 19 września 2012 o 20:21

    ja jestem sztabiakiem sierżantem, tyle wiem Jahu, więcej ci nie powiem w temacie szarż na blogu pepsiny

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Sklep
Dołącz do Strefy VIP
i bądź na bieżąco!

Zarejestruj sięZaloguj się

TOP

Dzień | Tydzień | Miesiąc | Ever
Kategorie

Archiwum