Pepsieliot
Możesz się śmiać, ale i tak za kilka godzin
zmienisz swoje życie...
215 390 702
119 online
35 533 VIPy

Poziom krwinek ALBO ilość kroków po zakłóceniu, może przesądzić o długości życia ..

Długowieczność

Co przesądza o długowieczności?

Po pierwsze co zrobiłyby rządy, gdyby ludzie żyli sobie lewą nogą do lusterka (czyli łatwo, lekko, bez napinki) 120 lat?

60, czy 55 lat bulenia emerytury? Koszmarne sny dla przybytku/przeżytku ubezpieczeń społecznych.

Rząd nie zdecydowałby się wziąć na własne rachityczne barki konsekwencji przedłużenia wieku emerytalnego nawet do 70. A co tu mówić o 80, skoro życie miałoby się wydłużyć stricte o 40 lat. Tak, że ten.

Możemy liczyć, że nawet jakby coś w trawie piszczało, to się nas będzie faszerować substancjami, które ładnie się sprzedają, ale lat nie dokładają. Logika marketingowa zawsze działa. Bo gdy nie wiadomo o co chodzi, chodzi o dolars, a nie o długie życie w zdrowiu.

Ale pycha i zarozumialstwo w kwestii życia, skoro nie wiecznego, to bardzo długiego, odbija się w niektórych zakątkach świata.

Zwłaszcza w branży technologicznej. W takiej Dolinie Krzemowej nieśmiertelność bywa traktowana jako cel cielesny.

Ciało baczność! Do długiego życia marsz!

Wiele znanych postaci związanych z branżą technologiczną inwestuje fundusze w projekty mające na celu rozwiązanie problemu śmierci. Traktując to jak aktualizację systemu operacyjnego smartfona.

O nieśmiertelności w Dolinie Krzemowej wspomniał nawet (w niedawnym wywiadzie) nasz dyżurny multimilioner (faktycznie niestarzejący się stulatek) trader i spekulant Rafał Zaorski.

Co wydaje się trochę naciągane jak guma w majciochach, bo ludzkie ciała nadal nie przepadają za chemikaliem i komórka rakowa wciąż się, choć zabita, odradza.

Chyba, że o czymś nie wiemy.

Faktem jest, że metformina przepisywana na insulinooporność i cukrzycę tak zwaną tabletkową, przedłuża życie.

Tyle, że nie starym i nie w dzień treningowy.

No i nie w nieskończoność.

Póki co, można założyć, że śmierci nie da się zhakować, a długowieczność ma zawsze swój sufit, niezależnie od naszych działań

Naukowcy obecnie zadają sobie pytanie, jak długo można by żyć dzięki kombinacji szczęścia i genetyki. Następnie umrzeć śmiercią mało popularną, ze starości. Bo trzeba by było jeszcze wcześniej uniknąć zgonu z powodu raka, choroby serca albo wypadku samochodowego.

Ale jest coś, co i tak będzie postępować, pomimo tego, że zabawne chłopaki przyrośnięte do networka sądzą inaczej.

Ubierz  buciki biegacze i rusz z tego skrzyżowania?:)

Książka „Biegam bo muszę” przedstawia historię pewnej Coli Eliot, która wyleczyła się z nerwicy lękowej bieganiem
Parzyste rozdziały to regularny poradnik dla absolutnie początkującej biegaczki, albo biegacza.
Czyli jak w 8 tygodni zacząć biegać od zera do 30 minut jednym cięgiem?


Co przesądza o długowieczności – utrata odporności

Ostatecznie, jeśli oczywiste zagrożenia nie pozbawią nas życia, to FUNDAMENTALNA UTRATA ODPORNOŚCI będzie decydującym czynnikiem.

Ten stopniowy spadek wyznacza maksymalną długość życia ludzi na poziomie od 120 do 150 lat.

Tak rzecz podsumowują naukowcy w odkryciach opublikowanych w maju 2021 roku w czasopiśmie „Nature Communications”.

W ramach badania Timothy Pyrkov, badacz z singapurskiej firmy Gero, oraz jego koledzy przyjrzeli się temu tempu starzenia w trzech dużych grupach populacyjnych w USA, Wielkiej Brytanii i Rosji.

Wyniki badań są zadziwiające.

Okazuje się, że liczy się tylko zdolność przywracania ilości krwinek po każdym stresie oraz … ilość kroków w ciągu dnia.

Współautor badania, Peter Fedichev (fizyk i były współzałożyciel Gero), mówi, że chociaż większość biologów postrzega liczbę krwinek i liczbę kroków (nie dziwota) jako abstrakcję, coś „całkiem różnego”.

Fakty mówią niezbicie, że oba źródła „malują dokładnie tę samą przyszłość”.

Autorzy wskazali na czynniki społeczne, które odzwierciedlają wyniki.

Co przesądza o długowieczności – braki w chodzeniu

Niemożność robienia odpowiedniej ilości kroków po incydencie zakłócającym

„Zaobserwowaliśmy gwałtowny zwrot w wieku od 35 do 40 lat, co było dość zaskakujące” – mówi Pyrkov. Na przykład zauważa, że ​​ten okres jest często czasem zakończenia kariery sportowej sportowca.

Wskazówka, że coś w fizjologii może naprawdę się zmienić w tym wieku jest bardzo istotna później.

Bo oczywiście „Śmierć nie jest jedyną rzeczą, która się liczy” — mówi Whitson.

A pytanie brzmi: Czy można przedłużyć życie, nie wydłużając jednocześnie czasu w jakim ludzie żyją w stanie osłabienia?

Długie życie to nie to samo, co długie zdrowie” – mówi S. Jay Olshansky, profesor epidemiologii i biostatystyki na University of Illinois w Chicago. Gościu nie był zaangażowany w te prace, ale mówi to, co myślą wszyscy.

Że „nie należy skupiać się na dłuższym życiu, ale na dłuższym zdrowym życiu”.

Zarówno w przypadku liczby krwinek, jak i liczby kroków wzór był taki sam.

Wraz z ilością lat na liczniku, jakiś czynnik (poza chorobą) powoduje przewidywalny i stopniowy spadek możliwości przywrócenia tego co było przedtem. Nawet jeszcze bardzo niedawno.

Niech ilość Twoich poranków
Pomnaża codzienny rytuał 4 Szklanków !:)


Co przesądza o długowieczności  – krwinki i chodzenie

Zdolność organizmu do PRZYWRACANIA ILOŚCI KRWINEK LUB ILOŚCI KROKÓW do stabilnego poziomu PO ZAKŁÓCENIU przesądzi o długości życia

Czynniki zakłócające, to przejmowanie się na przykład zwykłą obmową, jakąś stratą, mniejszą lub poważną, czyli słabą psychiką.

  • Zwróć uwagę na to LUB, czyli albo jedno albo drugie wystarczy, (ale kto będzie gonił, gdy ledwo zipie po spadku dajmy na to leukocytów?)

A więc ostateczny wniosek naukowców jest dość dziwaczny, ale interesujący:

Żyć bardzo długo może osoba:

  • Która potrafi po nieuniknionym spadku odporności z powrotem przywrócić szybko swoją odporność (ilość krwinek – czyli soki, czyli 4 szklanki, czyli oddechy)
  • Która każdego dnia po wydarzeniu „cofającym” jest w stanie ponownie wykonywać od 7 do 10 tysięcy kroków (kwestia indywidualna dokładnie ile)
  • Która codziennie pości (spowalnia metabolizm), dzięki czemu każdego dnia wprowadza ciało w stan autofagii.

Wiedza 

Bowiem okazuje się, że niska dawka promieniowania może wywołać odpowiedź przeciwzapalną i naprawę DNA prawdopodobnie w taki sam sposób, w jaki mały, ale korzystny stres związany z ograniczeniem kalorii może uruchomić mechanizmy ochronne w komórkach!

Oraz …

  • Która przebywa na dość szczęśliwej linii życia (ma farta?)

Wzmocnienie ODPORNOŚCI,
Dobry przy zmęczonych nadnerczach!

Bardzo dobry przy brakach witamin z grupy B!

Wydajny na 3 miesięczną kurację po 1 do śniadania wystarcza 1 opakowanie!

Bogaty Greens & Fruits TiB
Witaminy w tym pula B complex, minerały, oraz ponad 50 wyciągów z ziół, owoców i warzyw


Dobre wpisy w temacie:

Pepsi  Eliot

Źródła:

  • boingboing.net/2021/05/26/humans-could-live-to-be-150-according-to-new-scientific-research.html
  • stemcelltherapy.tv/category/longevity/

 

 

(Visited 1 987 times, 1 visits today)
-
Blog pepsieliot.com nie jest jedną z tysięcy stron zawierających tylko wygodne dla siebie informacje. Przeciwnie, jest to miejsce, gdzie w oparciu o współczesną wiedzę i badania, oraz przemyślenia autorki rodzą się treści kontrowersyjne. Wręcz niekomfortowe dla tematu przewodniego witryny. Jednak, to nie hype strategia, to potrzeba.
Może rzuć też gałką na to:

Dobre suplementy znajdziesz w Wellness Sklep
Disclaimer:
Info tu wrzucane służy wyłącznie do celów edukacyjnych i informacyjnych, czasami tylko poglądowych, dlatego nigdy nie może zastąpić opinii pracownika służby zdrowia. Takie jest prawo i sie tego trzymajmy.

Komentarze

  1. avatar kiszonka 11 czerwca 2023 o 20:44

    Hej Pepsi 🙂

    Ta długowieczność, zwłaszcza w kontekście długodobrostanu zdrowotnego bądź jego braku to ciekawy temat, zwłaszcza dla osoby takiej jak ja wychodzącej (mam nadzieję) z okresu bezkrytycznego/nuworyszowskiego na witarce (wiadomo, przednówek przeczołgał składników skonsumowanych bogatym latem i jesienią starczyło do połowy stycznia, potem zaczynało coś co i rusz zgrzytać). No ale nie poddaję się, tzn. nadal w przewadze żyję na surowo, trochę gotuję (ale tylko trzy produkty: quinoę, ryż i ziemniaki), które dodaję do moich surawek na zasadzie prób zwiększenia kaloryczności (walczą z niedowagą, przy czym kalorii kalkulatorem oczywiście nie liczę). Wciąż czuję, że nie wygrywam, ale walczę! (parę tematów zostało odpuszczoncych niestety – miala byc na zimę zamrażarka pełna jagodowych owoców – czynnik losowy, jesienią zamrażarka na chwilę się zepsuła, i zostało to odpuszczone. Było myślenie żeby zamówić od ciebie takie rzeczy jak greens&fruits i camu-camu, no ale się nie zmaterializowało, zupełnie bez sensu, itp. itd. – to oczywiście nie rozwiązałoby wszystkiego ale tak myśle że mogłoby wydłuzyć mój okres komfortu o jakiś miesiąc, odpowiednio wcześnie wprowadzone).

    Ale abstrahując od witarki – faktem jest, że obecnie jakoś życia osób starszych obniża się…
    Ale dodam, że nie widzę tego, przed czym straszą zewsząd, jak to nam się długość życia podwyższy i że niby kto za to zapłaci (tu nie będę się rozpisywać dalej, bo uważam że to nic trudnego, wystarczy dać imigrantom fair pracę na etatach i pełną godność – wtedy zapłacą składki, no ale byśmy się spierali, więc to zupełnie poboczny wątek, nieistotny w temacie). Ja widzę, że długość życia się skraca… w tych samych rodzinach szklanym sufitem, trudnym do przekroczenia, było 90 lat dla osób urodzonych po I wojnie światowej. A dla osób urodzonych po II wojnie światowej szklanym sufitem jest 80 lat… i tu nie chodzi o te wojny oczywiście, tylko o postęp cywilizacji w kierunku przetworzonej żywności… im starsze pokolenie, tym krótsza ekspozycja na nie w skali życia…
    Więc obecni ludzie w średnim wieku… moim zdaniem populacyjnie mają złe prognozy i będą padać jak muchy około siedemdziesiątki, przy czym obniżone lekami ryzyko zawałów niestety niczego tu nie zmienia…

    Siewcy strachu przestraszyli się, że przy lekach obniżających ciśnienie, i to tych paskudnie tanich, spadną zawały, no i bili na alarm, że kto za to zapłaci (w sensie za emerytury) i że to jeszcze będzie długie, ale ciężkie życie. A tu jednak powszechny złom to nowy zawał, zabija tarczycą, zniechęceniem, brakiem działania, zamuleniem…

    No ale to jednak brzmi trochę bezkrytycznie z mojej strony, nuworyszowsko (że złom taki zły, ja nie jem złomu to mam się czuć komfortowo?) i faktycznie coś mnie martwi, że sama eliminacja pewnych rzeczy nie wystarcza, że uciekanie spod cegły która ewidentnie spada na głowę wraz ze złomem (z dużym prawdopobieństwem! 🙂 ) to jeszcze nie wszystko, żeby życie było nie tylko dłuższe, ale też zdrowe. Bo co mi z tego, że nie wykończy mnie zawał ani tarczyca (w sensie zniechęcenia do życia) do 70. i pożyję na emeryturze (będzie przyzwoita 🙂 ) jeśli… nie będzie we mnie jakiejś iskry, nie będzie autentycznego ciągu do działania, nie będzie nowych przedsięwzięć, a faktycznie gnicie na emeryturze (w sensie że jednak mentalnie bezczynne)? Wtedy spirala może przyśpieszyć (ku odłożeniu widalca) i to będzie jak siła wyrównująca, że mobilizacji starczyło tylko na tyle długo, ile trwał przymus pracy, że nie ma mobilizacji do działania z wewnątrz, a w komórkach po prostu… nie ma mobilizacji do życia!

    A więc po to pracujemy nad sobą, na swoją zmianą, żeby mobilizacja była bardziej ugruntowana. Ale nie czynimy tego ze strachu, że wykitujemy ok. 70-tki zamiast 80, 90, 100, 110-tki itd… No bo co by to była za różnica, to może już nawet lepiej zalogować się gdzie indziej w miarę jak najszybciej, żeby przerwać słaby finisz… No właśnie, a jednak chciałoby się, żeby ta pełna, fajna mobilizacja nigdy się nie wyczerpała! Pracujemy każdy dzień, żeby momentów zwątpienia w nią było jak najmniej 🙂

    Dzięki za ostatnie nagrania. O dziwo jakoś te stacjonarne z ostatnich tygodni bardziej mi rezonują (za wyjątkiem opinii o kotach – i to na wielu płaszczyznach 😉 ) Przychodzą w samą porę dla mnie, kiedy tak bardzo się waham co do kontynuacji witarki. Korci, żeby za jakiś czas latem nad morzem pojeść ryby (byłaby opcja, żeby samodzielnie sobie upiec bez tłuszczu w kuchni na kwaterze taką… kupioną z samego rana w porcie… w sensie nie zeby spożyć smażony posiłek z ryby – fuj! 🙂 ) No i jakieś tam jednak przeczołganie że nie udało mi się do tej zimy przygotować tak jak mi się to wydawało, że się uda… Ale wiem, że wiele osób właśnie po zimie zrezygnowało, udało mi się pogadać z fajną eks-witarianką prowadzącą sklepik, jest eks ale nie hejtuje tej diety, żałuje że nie może dalej, a bardzo by chciała… to była rozmowa jesienią, liczę, że znowu ją spotkam i już z większą świadomością coś tam się jeszcze od niej dowiem… teraz już lepiej ją rozumiem, jest trudno.
    Ja i tak w sumie nie jestem na czystym witarianizmie, no tak w przewadze, zdecydowanej, ale to też wynika z wygody, że mi to tak wszystko smakuje, owszem, jest w gruncie rzeczy i bardziej czasochłonne niż gotowanie (oj, sam czas konsumpcji jedzenia… dłuuugi), ale i tak to kocham, bo żarłoki tak już mają, chcą jeść, jeść, jeść, a na tej diecie mogą, nawet niby muszą…
    Jeszcze ten wewnętrznie może i sprzeczny cel jesienny, żeby ograniczyć obżarstwo, żeby pracować też nad tym… na witarce to nie do końca tak dziala… aczkolwiek obżarstwo zostało właśnie trochę ograniczone i te momenty gdy było przyjmowało rozsądniejsze wymiary, gdy było mniej utraty kontroli nad łakomstwem, były dla mnie budującymi momentami… a jednak potem spadała waga, masa kostna gdzieś równolegle… i ta trwoga przy ważeniu się, spoglądaniu na te okropnie niskie wskazania… a więc taka niemiła odpłata od losu, a więc jednak źle! W sensie, że jedzenie pozostanie gdzieś w centrum mojego życia, że nie da się go traktować jak zwykłej czynności…

    Teraz walczę o podniesienie wagi, ale o dziwo to nie jest dla mnie raj na ziemi, gdy muszę zwiększać obżarstwo… No właśnie nie… i to nie chodzi o to, że jem gdy nie chcę i że nie mogę (oj, to zawsze mogę!) ale jest jakiś wewnętrzny niesmak – dlaczego ja się znowu tak obżeram – tracę kontrolę…

    No ale nie poddajemy się! 🙂

    1. avatar Pepsi Eliot 11 czerwca 2023 o 21:07

      Jak zwykle interesujący komentarz. Nie wiem dlaczego, ale umknęło mi, że jesteś witarianką. Ściskam, nie poddajemy się 🙂

      1. avatar kiszonka 16 czerwca 2023 o 10:25

        Hej, to od sierpnia dopiero. Wcześniej juz 2,5 roku w procesie odstawiania złomów.

        Niestety sporo błędów się przyplątało w tym roku, po prostu to pierwsze półrocze było bardzo beztroskie, ostatnie złomy odstawione i to jeszcze dało ciut więcej energii, i jeszcze bardzo dużo zakumulowanych zapasów po lecie, dużo białka wcześniej… no ale jak się to wyczerpało, wyszły braki w przewidywaniu i planowaniu.
        Bardzo dobrze faktycznie mi się teraz sprawdza tłuszcz kokosowy surowy na zimno, tyle czasu tłuszcze były całkowicie precz, na pewno wychodziło mniej niż 10% bilansu, no i to dawało złe efekty. Avokado też dobrze toleruję i teraz mnie ratuje jakoś.
        No i inne głupie błędy jak nadpodaż witaminy C i rykoszet w postaci szczawianów, który dawał objawy stawowe… najpierw były obwiniane białka, potem tłuszcze… owszem, tłuszcze omega-6 też są tu niekorzystne, ale to chodziło szczawiany. Niestety, trzeba zmieniać jednak trochę rutunę, wyczuwać lepiej, co się dzieje z ciałem, ale to ciągła ewolucja, ciągły proces. Teraz widzę, że nie da się prowadzić takiej diety, nie tylko witarki, ale w ogóle własnej diety, na raz powziętych przekonaniach, przepisie, jednej uniwersalnej rozpisce na zawsze itd. Po prostu trzeba patrzeć co się dzieje, uczyć się odbierać te sygnały lepiej.

        Najpierw człowiek się upaja że jest lżej i już chce jechać na automacie, już się wydaje że posiadł „program” raz na zawsze i może wreszcie to żarcie przestanie być centralnym punktem życia, wejdzie w standard rutyny bez myślenia, że owszem, to skomplikowana dieta, ale to już rutyna, co tam takie niby komplikacje dla mnie, jak można lecieć każdy miesiąc prawie na tym samym automacie… nie myśleć o żarciu… po prostu żreć i nie poświęcać temu aż tyle uwagi… a jednak!

        Uwaga i uważność musi być, nie ma nic za darmo, po prostu trzeba zwiększać swoją „pojemność” uwagi, swoje umiejętności ogarniania większej (jeszcze większej…) ilości rzeczy na raz. Człowiek myśli, ach znowu hipochondria, odliczanie itd… no nie, to nie ma być analogiczne do hipochondrii, ale ma być lewą nogą do lusterka… tylko że to nie może być coś łatwego i opartego wyłącznie na rutynie… no bo niestety rzeczywistość taka nie jest. Ciało jest bardziej skomplikowane.

        To jest moja lekcja z tej zimy. „Ciężkiej zimy” – czasem niskowibracyjnie wzdycham, cały czas widząc jednak pewien paradoks – w którą zimę wszedł mi codziennie rano basen w krew? W którą zimę było bieganie dwa razy w tygodniu na dworze w okropnym dyskomforcie? (no to była akurat kardynalna głupota, wytracanie energii na tę potworną termogenezę wycieńczającą ludzi z niedowagą, bieganie na bieżni na siłowni okazało się potem o wiele przyjemniejsze…). No więc czasem można się i zagonić w głupotę, w głupi program, bo tak się robiło w zeszłym miesiącu i trzeba dalej brnąć…

        No i teraz mam swoją karę. Nie mogę chwilowo wcale biegać, bo chcę odbudować wagę. (basen oczywiście nadal codziennie, bo to się okazał mój konik no i ćwiczenia siłowe). Zaraz, brak biegania to kara? Przecież nienawidzę biegania… no ale jak nie mogę, a inni mogą, to mnie jednak wkurza! I jeszcze w tak fajną porę roku! Jak ja chcę pobiec, żeby podtrzymać tę wytrzymałość (zdaję sobie sprawę że zwłaszcza w moim wykonaniu basen to dużo mniejszy wysiłek niż ten bieg, ale basen jest cudowny i chyba nawet trochę mnie… jara, chcę pokonywać limity, biję swoje rekordy basenów… czyli jara – stety, niestety 🙂 )

        No ale zwątpienia wciąż się przyplątują. Strasznie mi się nie podoba ta masa kostna… wiem że masz tu swoje votum separatum, ale przecież na densytometrii mamy taki wykres podkładkowy z krzywą schodzącą, pokazującą obniżającą się normę wraz z wiekiem… U mnie marnie także względnie, obawiam się złamań, choć moje kości nigdy nie były łamliwe. No ale były zdecydowanie gęstsze. Teraz mam 38 lat i nie chcę żeby ta wysoka energia była jednak kosztem kości, bo kości się potrafią bardzo mścić choćby trudnymi złamaniami, i to nie tylko kończyn 🙁 Ogólnie tkanka łączna to mój słaby punkt.

        Przeważają jednak wysokie wibracje!

        A tobie Pepsi dzięki za nieustanne wsparcie.

        1. avatar Pepsi Eliot 16 czerwca 2023 o 14:05

          Z tych pojedynczych informacji, które wyciągałam z Twoich komentarzy, jakoś inaczej sobie to wyobrażałam. Jaką masz teraz wagę Kiszonko,i przy jakim wzroście? Rozumiem,że Twoje kości obecnie też mniej ważą. <3

          1. avatar kiszonka 17 czerwca 2023 o 21:32

            Hej Pepsi 🙂 Dzięki za odpowiedź.

            Mało teraz piszę, to stąd można się pogubić, ale gonię się wciąż z czasem, dużo małych projektów idzie u mnie równolegle, bo inaczej nie umiem, taka dzika natura 😉 Ważne że czas nie przecieka, żaden ukończony projekt to nie jest czas zmarnowany. Nawet jeśli u finiszu okazuje się naprawdę mały i nieoptymalnie wrzucony w ten czas, to mówię trudno, przynajmniej jakaś lekcja, no i jednak dokończony, więc spadł z listy, a nie trafi na żadną listę… wymówek, demotywatorów, zadr 🙂 No a jak już piszę to wkradają się nuty męczące, niższe, wkminiające się, bo taka już natura wszelkich rozkmin. Ale na codzień w życiu jest przewaga wdzięczności i wysokich wibracji, świat jest piękny.

            Fajny też twój lajw dzisiejszy, choć jedna konkluzja idzie we mnie ostatnio w drugą stronę, a mianowicie: uprę się, że te głosy wszystkie w mojej głowie nigdy… nie ucichną, i wcale nie muszą, bo… to nie tylko ego (jego rolę w tym wyłuszczę) ale to także realna konkretyzacja mojego avatara w aspekcie… neuroróżnorodności.
            Przekaz ego jest jasny, jest coraz łatwiejszy do przyłapnia i wychwycenia – zdemotywować, ośmieszyć, przestraszyć itd. ale to nie jest tak, że tylko ono przemawia tym natłokiem, nadmiarem, równoległością, ono po prostu chce przejąć batutę, pałeczkę, konsoletę dj-ską i tak to wszystko poukładać, żeby demotywowało, ośmieszało, przestraszało, żeby takie wibracje przez to przenikały a energia… oczywiście przeciekała jeszcze bardziej prosto w jego gardziołko jak dajmy na to pyszny sok z soczyście świeżej wędlinki… Ale sama masa tych myśli to jest jednak jakiś fenomen naszej natury (bio, neuro, chemo, fizyko – itd.) po prostu niektóre osoby potrzebują wyciszenia i muszą przebyć drogę (yogę) aby się tego nauczyć, ale inne osoby potrzebują jednak nastrojenia energii a nie jej tłumienia, bo przeciekają za bardzo, one nie chcą się wyciszać, i potrzebują drogi (yogi!) zestrojenia. Yoga=relaks vel. cisza to jakieś zawłaszczenie. U mnie też to działa kontraproduktywnie. Mamy takiego naprawdę dobrego coacha mindfulnessu w naszym korpo, tak w ogóle to vege, areobo, kalisteno, trychologiczno- uśmięchnięte bożyszcze, mądry chłopak, no i on się super relaksuje, pokazuje to innym, mówi o reakcjach vel odpowiedziach, i to jest super. Ale to jest ten tradycyjny nurt mindfulnessu, relaksacja, kotwice etc.
            Teoria super, propozycje praktyk po prostu niepraktyczne dla mnie, bo ja się nie chcę wyciszać tylko zestrajać. Jest taka rzecz, która mnie wycisza i to jest… yhm… kazeina, dużo, dużo kazeiny. Wiem coś o tym. Okres kazeinowy w moim życiu to najcichszy okres w mojej głowie, okres samozadowolenia (i nawet uśmiechu do siebie!) pomimo ewidentnych oznak rozprężenia i podejmowania głupich decyzji. Niby kiszonka wtedy nawet o złotówkę nie zbiedniała, a jednak wyciekła energią chyba jak nigdy w życiu, zawalając przede wszystkim tyle intepresonalnych spraw, tak bardzo nie rozumiejąc innych, nie dostrzegając ich potrzeb, a tak bardzo odpuszczając sobie.
            Nie że obwiniam kazeinę (w skali kostka białego sera 60 dag w wilczym napadzie na raz, opętańcza miłość do kostek białego sera, ich zapachu i kwaśności, zupy mleczne z dowolnym wkładem zbożowym konsumowane z podobnym zapamiętaniem, choć już tuż potem bywało że mnie zmulały i to nie żołądkowo tylko wydolnościowo, prawie zgon, podsypanie tuż po – te zupy dawały bardziej ewidentny efekt nawet niż te pyszne kostki – najlepsze z pewnej spółdzielczej mleczarni na południu wielkopolski, bo nasze dolnośląskie jednak im nie dorównywały!) za cały bajzel, który powstał/wrócił do mojego życia – tylko widzę że te wszystkie głosy zostały zestrojone w jeden ciąg wymówek, i nawet te zgony po zupie mlecznej to przecież idealna wymówka żeby sobie pohipochondrykować zamiast realnie działać w kierunku wyjścia ze studni. No bo studnia była jakby cieplejsza, przystrojona tym uśmiechem do siebie, taka nawet przytulna…

            Ale właśnie jedno, co mnie zawstydzało (ty uważasz to za najniższą wibrację, a ja nie, to moim zdaniem wibracja rozdroża, dla osób z małym ego jest to wibracja dobrze rokująca, dla mnie to wibracja 0, szansa na obrót we właściwą stronę, najniższe są wibracje przemocowe) i zawstydziło może właśnie najbardziej skutcznie już pod koniec, to to, że gdzie się podziały te głosy w mojej głowie, ta dawno jednak bywało rzutkość myśli, jakieś pomysły, które owszem często uciekały bo leciały przez moją głowę za szybko, ale część z nich dawała się wyłapać i zrealizować… czyli tylko kwestia ćwiczenia się i wysiłku, żeby przez to sito nie przeciekło wszystko – tak jak mówiłaś dziś – choćby ołówkiem zapisać, i uchwycić i pracować choćby z tą odrobiną… działać! Tak mi było wstyd, że w tej głowie tak cicho i pusto, że ciało coraz słabsze, że w pewnym (na szczęście krótkim, bo lekarze się nie zgodzili na kontynuację) momencie już tylko tabletka hydrokortyzonu stawiała mnie na nogi ze zmulenia. Ze w tej głowie tak cicho i pusto… bo te wszystkie głosy, ta wielość, to jestem ja, taka jest moja fizyczność na poziomie neuronalnym (w sensie spektrum Aspergera dawniej czy jakkolwiek zwał, w każdym razie każdy/każda jest trochę inny i nie sprowadzalny do stereotypu sawanta, indygo czy innych bzdet), to jest konkretyzacja mojego awatara, którego chce wykorzystywać po swojemu, a jaźń panteistyczna a zarazem ateistyczna usiłuje tę konkretyzację jakoś wyewoluować jednak ku czemuś innemu niż egoizm i ostatecznie zło (i niech by nawet było, że dla jaźni to tylko gra! Dla jaźni opętanej złem a nie dobrem fajną grą może być obracanie ego i jego szelmostw w złoto, ewoluowanie ku większemu złu, nie można tego wykluczyć). I zgadzam się że entropia, chaos to schodzenie w stronę zła. Ale nie chcę nazywać tego stanu sita w mojej głowie chaosem, tylko biorę to za konkret – wyzwanie i dar, dla każdego/każdej jest w tym dar, czyli szansa. A więc uprę się, że ten nieucichający głos-głosy to fenomen natury w naszych ciałach, a ego owszem rodzi się na jedno wcielenie żeby robić wokół tego swoją krecią robotę, na tej dezintegracji dodawać chaosu. Ale dezintegracja to jeszcze nie entropia sama w sobie, dezintegracja daje też pewną naturalną oporność, organiczne niezrozumienie dla pewnych utrwalonych w kulturze programów. Jest tą szansą na prześwit, że ktoś tak bardzo nie rozumie „oczywistości”, że aż wykluwa się z tego jakieś inne myślenie a nawet szansa na inne… działanie! Na działanie 🙂

            Ale tych myśli nie byłoby oczywiście bez wkładu twojego rozumienia tego wszystkiego. U mnie jakimś kluczowym tropem ewolucyjnym jest zestrój, współpraca, koewolucja gatunków ku ustabilizowaniu nisz ekologicznych, współpraca oktetów i dubletów elektronowych. Ciebie bardziej przekonują te elektrony przyspieszające, wystrzeliwujące w kosmos, do innych wymiarów, przestające istnieć tu, przebijające się gdzieś tam. Nie neguję istnienia tych wymiarów, ale jako że jestem bytem zalogowanym w rzeczywistości chemiczno-biologicznej, chcę harmonizować i działać wbrew entropii na tym poziomie elektronów krążących sobie w kółko, o ustabilizowanych energiach. Ty bardziej lubisz te podróże w ekspansji, czyli bardziej przekraczanie, transcendencja, tak naprawdę poza granice natury… W tym sensie dla mnie fizyka akceleratorów, budująca modele tych cząstek nieosiągalnie jednak w naszej naturze przyspieszonych, to owszem jest nauka, ale to jest nauka z innego wymiaru, ewentualnie nauka o stanach przejściowych w tym aspekcie. A mnie fascynuje właśnie chemia w jej łagodnym wymiarze, gdzie ewolucja oznacza współgranie, czasem zespolenie aż do endosymbiozy, tworzenie obiegów energetycznych. Nie ewolucja w sensie jednak Darwinowskim, ekspansywnym, gdzie stawia się jako model relacje antagonistyczne, głównie drapieżnictwo i konkurencję, a pozostałe relacje to takie marginalne rozdziały. Darwin sam tak wiele nie odkrył, ale wyciągnął wnioski, które spodobały się społeczeństwu, w którym żył, tak że zarezonowały szeroko.
            No i technologia/inżynieria – myślę, że szanujemy ją obie/oboje. Dla ciebie technologia, technika to praktyczne stosowanie wniosków z tej wykraczającej fizyki, żeby stworzyć jakieś nowe narzędzia tu na ziemi, mimo że przecież w kosmos się nie wystrzelimy, no ale główkować, myśleć nad praktycznymi wynalazkami i produktami. Dla mnie technologia marzeń to technologia recyklingu bardzo pokiereszowanych i pomieszanych materiałów, biooczyszczanie, permakultura ileż wydajniejsza niż ekspansywne trujące rolnictwo. To też są przecież procesy technologiczne. A w tym procesach nawet nie trzeba sztucznej inteligencji, to już wszystko istnieje w zakurzonych książkach. Już w XVII-wieku holenderskie podróżniczki-rysowniczki-przyrodniczki wykonywały do dziś aktualne ryciny odległych gatunków roślin i zwierząt, dokumentowały, ale wyciągały też wnioski. A w jednej wsi w województwie lubuskim istnieje czteropokoniowe-oparte na następstwie kobiet od prababci wciąż żyjącej, gospodarstwo permakulturowe wytwarzające ogrom żywności w zgodzie z naturą od tylu lat, nigdy nie przymierające głodem, choć tak mało obracające żywą gotówką… bo one obracają energię z natury, a właściwie włączają się w jej tryby i obroty na zasadzie zgody, braku nadmiernych oczekiwań, a za to zestroju, cierpliwości (ha! moja niecierpliwość – ja jednak kocham dążyć do czegoś sprzecznego z sobą 🙂 – ale to jest akurat pozytywne), pokory wobec natury i… zdrowia. I one nawet mają już od dawna swoją kosmiczną szklarnię taką w formie kuli jak z dawnych filmów SF – czyli potrafią trochę gotówki też jednak zaoszczędzić, zainwestować sensownie, ale nie „iść z duchem postępu” na ślepo, tylko otwierać się na nowe możliwości, nowe odkrycia też jak najbardziej!

            To oczywiście takie luźne inspiracje, no ale właśnie – choć one są niepowiązane ze sobą, czasem sprzeczne, w wielości, w pozornym chaosie – jednak podnoszą wibrację. Pepsi exlusiv bio może czynić dobrze i permaogrodniczki nie bio ale naturalnie też mogą i obie inspiracje są cudowne bo pokazują że można i że entropia może maleć w działaniu!

            A te moje wyniki kostne naprawdę nieciekawe. Na szyjce kości udowej dawny T-score to -0,7 a obecny -1,8. Ten dawny to też żadna rewelacja, ale widać kierunek i teraz to juz jest bardzo śliska strefa. Dawne BMI to 36,4 a obecne 18,8 – oba nieoptymalne, ale jednak tamte przeciążone kości radziły sobie lepiej, choć inne aspekty bardzo kulały. Wzrost to 1,96 m (płeć biologicznie męska, stety/niestety – whatever 🙂 ). Obecnie dwa-trzy kilogramy więcej są, ale mozolnie to idzie. Staram się robić to jakoś, ale nie łączę cukru z tłuszczem i pozostaję przy żywności w przewadze surowej. No cóż, łatwo nie będzie, ale to kolejne zadanie do wykonania po prostu. Czy to się przełoży na poprawę stanu kości, nie wiem, wolę nie myśleć obsesyjnie, może i na to istnieje jednak jakiś klucz. Wiem, że nie jest rozwiązaniem wapń, to byłoby za proste i faktycznie nie jest, bo biorąc wapń wytrącam z równowagi magnez a magnez to dla mnie bardzo niekorzystny pierwiastek, który musi stać jak najdalej ode mnie, bo nie da się dobrać optymalnej dawki, żeby do wychyłu wapnia dobrać tylko odrobinę magnezu i żeby to razem jeszcze bardziej mi nie szkodziło. Ale i bez tego zgadzam się, że wapń to za proste rozwiązanie. Zresztą w tamtym kazeinowym świecie wcale te moje scory z densyto nie były rewelacyjne w punkt albo załóżmy nawet chorobliwie wysokie ponad normę, więc to też o czymś świadczy 🙂 Były relatywnie niskie, choć bliżej strefy kostnego bezpieczeństwa (i to mimo że inne tkanki łączne trzeszczały – zwłaszcza stawy). Kości to niewątpliwie ciężka rozkmina, hormony też grają tu rolę. U mnie jest naturalna, niczym nie stymulowana nigdy, samorzutna tendencja hipogonadyczna, bardzo mała ekspresja tych osi i szlaków hormonalnych. Na każdej diecie jest to samo tło. To także staram się traktować jako dar akurat. Pewnie, że mając w tle silną ekspresję tego zestawu hormonów, kości byłyby prawdopodobnie gęstsze… ale czy to jest znowu jedyny klucz? Na pewno jednak obecny stan nie świadczy dobrze, każe jednak zachować ostrożność.

          2. avatar Pepsi Eliot 17 czerwca 2023 o 21:45

            Przeczytałam każde słowo <3 już się wyjaśniła ta niedowaga, bo dla Twojej biologicznej płci, surawka strasznie przyspiesza metabolizm

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Sklep
Dołącz do Strefy VIP
i bądź na bieżąco!

Zarejestruj sięZaloguj się
Reklama

Polecamy bardzo dobrą  Witaminę D3+K2 TiB

Do ssania!

O wyższym wchłanianiu z receptorów podjęzykowych:)

TOP

Dzień | Tydzień | Miesiąc | Ever
Kategorie

Archiwum