Czy to chodzi o to, że w PL (i w krajach byłego bloku socjalistycznego) jesteśmy silniej związani pokoleniowo? Stąd trudniej…
Ludziska witojcie,
przedwczoraj wróciłam z gór polskich, do tego zwyczajowo zachłyśnięta landszaftami w Dolinie Kościeliskiej akurat, bo znowu tam na chwilę wylądowałam.
Śniadanie, 1 i pół mango, spora garść, albo i więcej szpinaku baby i dziesiątak dropiatych pizangów, to razem zmielone i wypite, potem trochę pracy i o 14.30 byliśmy już na parkingu w dolinie.
Szybkie przebranie, wybiegane buty, niestety bardzo śliskie, dżinsy bez zmian, błąd i następny błąd cieplejszą bluzę zostawiłam też w aucie, bo akurat słońce grzało i w cienkim podkoszulku udałam się kłusem do schroniska. Droga, tak piękna, że cały czas się śmiałam, ludzie ze zdziwieniem patrzyli na wariatkę, zapluwającą się śmiechem i nierównym w związku z tym oddechem, kiedy wyprzedzałam ich, albo tylko mijałam sunąc do góry. Potok szumiał, regle skrzypiały, wirchy wy moje, kochom wos, ja tam za ludziskami nie bede chodzić ze świczkom, bo wy mi wystorczycie i śluz. Biegłam, ale jednak kwiecień, to nie maj i w zacienionych miejscach natrafiłam na tony śniegu, rozmokłego, więc, żeby się nie przewrócić, wybrałam trasę z największym tarciem i o dziwo był to na wpół rozmokły śnieg akurat. Bryzgałam więc na wszystkie strony, rozpryskując maź na boki, jakbym po posolonych ulicach krakowskich, jak najszybciej od auta do centrum handlowego się truchtem przemieszczała. Przemokłam od stóp do kolan, a przez siateczkowe buty biegacze przelewał się lodowaty strumień. Im wyżej kłusałam do góry, tym bardziej moje gołe ręce przybierały ładny kolor fioletowy.
Po pewnym czasie wznoszenia się i komentarzach, typu, ale hardcor, albo weźże se usiądź biegaczko, nagle usłyszałam za sobą miarowy tupot i charakterystyczne dźwięki o nadbieganiu biegacza świadczące. Był to jeden z najbardziej stromych odcinków trasy, do tego mocno iglakami ocieniony, więc tym razem było mniej zapadania się w poroztapianym śniegu, a o wiele więcej lodu, delikatnie peryferyjną gałką rzuciłam za siebie, czy to nie Greg mnie goni, który po wczorajszym treningu ud razem z łydkami postanowił marszem się przemieszczać, jednak nie, nie był to Greg, tylko biegacz, szczęśliwiec w odpowiednio ciepłym stroju, ale nie tego mu pozazdrościłam, chociaż tego też, gdyż było mi gorąco od środka, ale powierzchownie dosłownie zamarzałam, jednak wracając. Kozak mnie myknął, jakby nie po lodzie biegł i po ostrym nachyleniu, tylko kicał co najmniej sobie po płaskiej łące. Na chwilę wstrzymałam własne sapanie, żeby dosłyszeć jak się ma jego oddech, ale nic nie wskazywało, żeby był choć trochę zziajany. Powiedział mi hejusia i lekko czmychnął do góry. Z nerwów i napłyniętej adrenaliny z tym w związku przyspieszyłam, chociaż uda mnie dosłownie żywym ogniem paliły, żeby zobaczyć, czy pobiegnie w kierunku schroniska, czy też dalej w góry?
Pobiegł w góry mój idol, a ja gonitwę zakończyłam, pędem do schroniska wpadając po szklankę gorącej herbaty z cytryną. Bałam się, gdyż po sporym wysiłku człowiek traci na chwilę odporność i bezbronny się wtedy staje na atak wirusów, a ja tutaj wczesną wiosną w górach w mokrym podkoszulku i stopami jak dwa sople lodu w górskiej potoku kipieli. Na zimowej selekcji jest nawet zawsze taka próba, marszruta przez rwący i lodowaty potok i jak delikwent cwanie w buciorach go przekroczy, to przegrał z tymi, co na boso lodowatą i pooraną rwącymi kamieniami wodę z wolna przemierzą, bo potem suche obuwie i ciepłą onucę założą, a tamci już daleko nie zajdą i ja właśnie wśród tych mniej rozumnych się znalazłam. Jednak teraz boski nektar, kontemplowałam na pniaku przed schroniskiem wgapiając się w Tatry, myśląc o swobodnym i szybkim biegaczu, szczęśliwa czekałam na Grega, który przytargał się na słoneczną polanę i też biegacza wspominał. Patrzyliśmy na groźne szczyty i dróżkę wśród regli, gdzie samotny perszing przepadł.
Ale to było wszystko w czwartek, zaś w piątek, czyli wczoraj postanowiliśmy odwiedzić puszczę Niepołomicką, bo podobno gmina się postarała i w kniei na polance, jednak bliżej szosy, zrobili trochę sprzętu do kalisteniki, a do tego wygodny parking dla aut, toaleta z papierem toaletowym, wkręciłam się w szok no i wiele romantycznych drużek już wgłąb puszczy, bardziej utwardzonych żwirkiem dla rowerów i idealnie miękkich dla kolan od ściółki leśnej dla spacerowiczów i biegaczy. Wyszedł z tego świetny trening biegaczy, a potem Greg jeszcze długo ćwiczył kalistenikę, a ja tylko sobie powisiałam na linie, odciążając kręgosłup, co nie ukrywam było bardzo przyjemne. Po co o tym wszystkim nadmieniam? Otóż po to, że za każdym razem do mniej więcej godziny piątej po południu, albo i później, byliśmy tylko na porannym szejku.
Nie odczuwaliśmy nieuzasadnionego zmęczenia, spadku cukru, uczucia głodu, niczego takiego. Najpierw pracowaliśmy, a potem ćwiczyliśmy i to dość intensywnie. Z Gregiem różnimy się pod wieloma względami, zarówno płcią, jak i stosunkiem mięśni do ogólnej masy ciała, zawartością tkanki tłuszczowej i wiekiem, jednak reakcja na poranny koktajl była taka sama.
I chociaż wiele ostatnio czytam nie pochlebnego o witarianizmie, weganizmie, nie mówiąc, że nawet o wegetarianizmie, to jednak też mam i takie doświadczenia osobiste, które Socjecie właśnie przytaczam. Tak też może być, po prostu idealnie.
Pa Cepry Świst i gwizd gaździna pepsi sie rzegna
Powiązane artykuły
Komentarze
Cóż za rozkosz podwójna, że wśród Twych słownych wypocin znalazły się zdjęcia tego pięknego, mangowego jedzonka. Apeluję tylko, aby kolejnym razem, obok pięknych widoczków i tryskających świeżością owocków znalazło się również zdjęcie naszej zziajanej, przemarzniętej biegaczki-autorki n_n
A głos oczywiście ode mnie już dawno poleciał, choć jestem jeszcze minimalnie przed zakupem tego dzieła, które wiem, że i tak bije na głowę całą resztę.
Przy okazji przyda się zapytać – mangosy organic szamaliście? Czuje się jakąkolwiek różnicę pomiędzy tymi nieorganicznymi a organicznymi?
Ściskam, pozdrawiam
dzięki Shojin, mango nie musi być organik, bo praktycznie nie ma rożnicy, przynajmniej ja nie wyczuwam, do tego mango należy do szczęśliwej piętnastki roslin odpornych na skaźene miąższu, muszą być tylko miękkie od słońca, ścisk
Ja moge dodac ze mango nieorganiczne jest lepsze od organicznego 🙂 A to dlatego ze czesto te organiczne nie dojrzewaja tak jak powinny, i szybko robia sie czarne, jak sa jeszcze zielone czyli nadaja sie do smietnika. Wiele kasy stracilam na te organiczne mango , od pewnego czasu kupuje zwykle tak samo jak melony i szczerze lepsza jakosc, pieknie dojrzewajaja i lepiej smakuja 😉
Paula, mam podobne doświadczenia z mango, ale myślałam że to ja mam jakiegoś pecha do organicznych mango
Pochwalę się, że wczoraj w Krakowie przebiegłem swój pierwszy maraton.
Wszystko na szamie witariańsko-wegańskiej.
Jaspis gratulacje!!!!! a jaki czas?
Wiedziałem, że zapytasz się o czas 🙂 3,47
oooo, bardzo dobry, tym bardziej gratuluję !!!!!!