zadajesz pytanie absurdalne, skoro nie chcesz zwiększać ilości kalorii, wypadasz z diety 811, więc nie zadawaj pytań w zakresie tej…
Wiele na tym blogu padło słów nieprzyjemnych, zgoła inwektyw w temacie soi. Dobrze, że nie jestem krową, bo mogę zmienić poglądy.
Przyszedł czas na odplucie przeszłości i ponowne się narodzenie jako Filosoiczka! Miłośniczka soi! Czytaj skąd mi się to wzięło?!
Tofu, mleko sojowe, miso, tempeh, natto, edamame, te i inne produkty sojowe, w tym sama soja, zawierają dużo składników odżywczych, które zwykle kojarzysz z innymi roślinami strączkowymi. Mając na myśli błonnik, żelazo, magnez, potas, białko i cynk.
Słysząc słowo „estrogen” w słowie „fitoestrogeny”, zakładasz, że oznacza to, że soja ma działanie podobne do estrogenów. Niekoniecznie.
Na przykład wysoki poziom estrogenu może być korzystny dla kości (1), ale może zwiększać prawdopodobieństwo zachorowania na raka piersi.
Idealnie byłoby, gdybyś miała w swoim organizmie tak zwany selektywny modulator receptora estrogenowego (SMRE), który miałby działanie proestrogenowe w niektórych tkankach, a antyestrogenowe w innych.(3)
Cóż, tak właśnie wyglądają fitoestrogeny sojowe. To może być Twoje SMRE!
Soja wydaje się zmniejszać ryzyko raka piersi, ma działanie antyestrogenowe, ale może również pomóc w zmniejszeniu objawów uderzeń gorąca w okresie menopauzy, co ma działanie proestrogenowe.
Możesz więc cieszyć się tym, co najlepsze z obu światów.
Ogólnie rzecz biorąc, badacze odkryli, że kobiety, u których zdiagnozowano raka piersi, a które jadły najwięcej soi, żyły znacznie dłużej i miały znacznie mniejsze ryzyko nawrotu raka piersi w porównaniu z tymi, które jadły mniej soi. (2)
Ilość fitoestrogenów zawarta w zaledwie jednej filiżance mleka sojowego może zmniejszyć ryzyko nawrotu raka piersi o 25%.
Poprawę przeżywalności kobiet jedzących więcej produktów sojowych stwierdzono zarówno u kobiet, których guzy reagowały na estrogeny (rak piersi z receptorami estrogenowymi), jak i u tych, u których guzy nie reagowały na estrogeny (rak piersi bez receptorów estrogenowych).
Dotyczyło to zarówno młodych kobiet, jak i starszych kobiet.
Na przykład w jednym badaniu 90 % pacjentek z rakiem piersi, które po postawieniu diagnozy jadły najwięcej fitoestrogenów sojowych, żyło jeszcze pięć lat później, podczas gdy połowa tych, które jadły niewiele lub nie jadły soi wcale, nie żyła.
Niech ilość Twoich poranków
Pomnaża codzienny rytuał 4 Szklanków !:)
Dlatego codzienne 4 szklanki (na bazie wody z cytryną), wspierające dotlenianie, oczyszczanie,
Wykazano również, że spożycie soi korzystnie wpływa na nasze nerki, które najwyraźniej radzą sobie z białkiem roślinnym zupełnie inaczej niż zwierzęcym. (4)
W ciągu kilku godzin od spożycia mięsa nasze nerki przechodzą w tryb hiperfiltracji. Jednak równoważna ilość białka roślinnego nie powoduje PRAKTYCZNIE ŻADNEGO zauważalnego obciążenia nerek.
Jednak spożywanie tej samej ilości białka w postaci tofu NIE WYDAJE SIĘ POWODOWAĆ DODATKOWEGO OBCIĄŻENIA NEREK.
Jeśli cierpisz na chorobę tarczycy, być może zalecono Ci UNIKANIE produktów sojowych. Ja też Ci odradzałam. Jednak nowe badania pokazują, że te PRZESTARZAŁE porady są NIEUZASADNIONE.(5)
Okazuje się, że reputacja soi jako substancji zaburzającej funkcjonowanie układu hormonalnego została oparta na badaniach na zwierzętach i badaniach laboratoryjnych. Z drugiej strony badania na ludziach pokazują, że soja ma nieistotny lub ŻADEN WPŁYW na czynność tarczycy.(6)
Amen
Źródła/Badania
Powiązane artykuły
Komentarze
Jesteś mądrą panną i wiesz już, gdzie NATURA schowała NAJWIĘCEJ WITAMINY C! Dodaj więc Camu Camu This is BIO do czwartej szklanki lub do zielonego szejka
Nie zaszkodzi zejść na Ziemię, przysiąść na krześle i wypić zielonego szejka z Camu Camu This is BIO!:)
Hej,
temat roślin strączkowych jest frapujący, ale wciąż na liście najtrudniejszych tematów jak dla mnie.
Temat hormonów steroidowych innych niż glikokortykosteroidy… nie mineralo… no… jakby to powiedzieć… chodzi o te pozostałe niewymienione wyżej… w sensie utożsamianych z płciami, ten wstydliwy temat 😉
Grunt to oczywiście równowaga, ale na jakim poziomie?
Jest coś takiego jak cecha osobnicza. I to też ma zastosowanie do tych hormonów. Są osoby dobrze funkcjonujące, czyli takie, których nie posądzimy o nierównowagę, które mają tych hormonów jakby wszystkich dużo, co narzucują nam (tak czy inaczej to interpretacja) ich cechy fenotypowe… no powiedzmy mimo rumieńca wstydu… atrakcyjność. Mówisz o tym czasem i zgadzam się, że to może być kwestia właśnie wysokiego poziomu hormonów. Mówisz np. o typie wysokoestrogonowym, no ale to jest wspólna zupa tej klasy hormonów, więc zgodzę się z interpretacją, że taka osoba potencjalnie powinna mieć też wyższy proporcjonalnie poziom testosteronu np., zeby mówić o równowadze i żeby nie było tych efektów, które nierównowaga estrogenowa ze sobą niesie, ważna jest oczywiście też równowaga odpowiednich proporcji między różnymi formami estrogenów.
A co z osobami… niskohormonalnymi? Czy takie osoby mogłyby proporcjonalnie dążyć do zwiększenia wszystkich klas hormonów z tej półki, żeby ich atrakcyjność nabrała rumieńców?
Po sobie mogę powiedzieć… że nie do końca tak jest… Jestem osobą o naturalnie niskich hormonach wszelkich płci, nigdy nie wykryto też u mnie nierównowagi (trochę tych testów było), natomiast zawsze wszystkie możliwe wartości (zarówno testosteronu jak i estrogenów no i niestety też progresteronu, choć to jeszcze trochę inny hormon) były w normie, ale na samym jej dole. I jakby adekwatna do tego zawsze była atrakcyjność… zawsze to szczelne przyleganie do ściany, o którym czasem piszesz.
A jak to jest, gdy te hormony bywały wyższe?
Wygląda na to, że bywały, pod wpływem środków spożywczych.
I tak pierwszy przykład to maca. W moim przypadku ostrożnie stosowana maca (maks dwa tygodnie, mało) dawała od razu efekt w postaci większej wydolności fizycznej (ale nie libido akurat). Niemniej… cały czas było we mnie poczucie, że coś tu jest nie tak, że ja tych podkręconych w tym kierunku hormonów jednak nie… że to nie jest dla mnie fizjologiczne… jakieś poczucie… wyczerpania… nie energetycznego, nie zmęczenia… nie jakiegoś podniecenia… no ale czuję, że to jest jest jakby jakiś dokręcony kurek, który nie jest obojętny.
A druga rzecz to testowanie białka grochowego, gdy poszukuję źródeł białka roślinnego. I tutaj też czuć z jednej strony na pewno odżywienie, ale też podkręcenie jakby estrogenowe, co jest dla mnie wizualnie korzystne (bardziej jakby kwitnę) niemniej… znowu to poczucie, że to pokręca jakiś kurek za mocno, że coś jest z moim organizmem wtedy nie tak.
No i trzecia rzecz to orzechy – laskowe, migdały, włoskie – również mega zdrowe. Ich nie chcę odstawiać, bo pozwoliły mi wygrac z niedowagą ale… to też są bomby hormonalne w sensie interakcji z hormonami i same dawki tych orzechów dałoby się na pewno tak wycyzelować, żeby zapewnić równowagę między poszczególnymi hormonami.. ale… to zawsze będzie wzrost hormonów (tych hormonów) nie ważne, jak proporcjonalny, ale jednak wzrost, na który mój organizm reaguje nie za dobrze i to pomimo tego, że moje ego pewnie i byłoby podatne na takie podkręcenie atrakcyjności również.
Coś w tym jest, że teraz troszkę bardziej odstaję od ściany, bo jem wciąż te orzechy.
W międzyczasie pojawił się dla mnie jeszcze jeden trudny temat i to niewątpliwie powiązany – temat prostaty, łagodnego przerostu, ale nie załamał mnie, choć to mega porażka, tak naprawdę choroba cywilizacyjna, która dała o sobie wyraźnie znać dopiero teraz, gdy jestem już od czterech lat na ścieżce wydobywania się z metabolicznego bagna… ale wiem, że to nie zaczęło się teraz, tylko musiało stopniowo narastać od długiego czasu, a po prostu od roku stało się uciążliwe ze względu na wymuszoną częstość oddawania moczu i ograniczenie objętości pęcherze moczowego w ten sposób.
Wiec teraz już wiem, że nie mogę praktycznie w ogóle eksperymentować na tym polu, bo muszę te hormony trzymać jak najniżej wszystkie, żeby to było w równowadze. I tutaj nawet ego jakoś siedzi cicho (w sensie – będąc całe życie przy ścianie i przepracowawszy to będąc przy ścianie, nie dążę do odklejenia się od niej w tym aspekcie), ale tak mi szkoda tych orzechów, szkoda tych strączkowych, które byłyby takim łatwych źródłem pożywienia białkowego (zresztą jakże pysznym!)… a jednak intuicja mówi mi, że aby maksymalnie spowolnić rozrost prostaty, wyhamować to praktycznie do zera, należałoby to odstawić.
Z łagodnych środków ziołowych na prostatę pomagają mi powszechnie uznane rzeczy typu palma sabałowa, ale one wyraźnie przesuwają równowagę w stronę kortyzolu. Wiesz, że ja akurat kocham ten hormon, ale jednak w aktywności sportowej, poza aspektem wytrzymałościowym, mnie to nie wspiera, chciałoby się jednak podbudować masę mięsniową i znam wszystkie naturalne, zdrowe klucze do tego… ale te klucze… parzą w moich rękach.
(margi – dziwnym trafem… jesli w świecie biegaczym są afery dopingowe, to gdy ktoś zastosuje maść z kortyzolem a nie z teściem, czyli jakby biegaczy wspiera kortyzol a nie doping insulinowy… tak na marginesie)
Dlatego z palmą sabałową (plus dwa inne zioła podobne) też nie mogę przesadzać. Z jednej strony mam satysfakcję, że takie łagodne środki na mnie działają i nie muszą brać paskudnych alfa-blokerów na które lekarz wypisał receptę (nie chcę tego brać, to gorsze niż beta-blokery na nadcisnienie, nie po to udalo mi sie wydobyc z tego bagna, zeby teraz majac wzorowe cisnienie brac jeszcze gorsze srodki ktore powoduja zawroty glowy i popsulyby moja aktywnosc sportową).
a z drugiej strony… nie chcę też przesadzać w stronę kortyko, wtedy pewnie, mogę pływać, biegać, ale wtedy jednak odbije się to na wyglądzie, ponton na twarzy będzie jeszcze większy (teraz wrócił, zniknął w czasach niedowagi), czyli tutaj jednak moje ego przestaje milczeć i mówi nie, chociaż rozsądek niby mówi… tak.
Tak więc w temacie tych hormonów jestem na skrzyżowaniu.
Z jednej strony samobiczowanie, dlaczego doszło do tej prostaty i to właśnie teraz, z drugiej strony mam dla siebie otuchę, że te pół roku temu, gdy był przestrach (tomografia… to czekanie na wynik… swój własny wynik… jednak daje po mentalu, spirala choroby zaprasza…) nie złamało mnie i cały czas w moich myślach było tylko zdrowie, a nie choroba. I tak sobie nawet myślę, że może cała moja dawna hipochondria była właśnie po to, żeby w takim momencie mieć już tę… świadomość i powiedzieć chorobie wielkie NIE… tak, jestem byłym hipochondrykiem, ale tak, dzięki temu już wiem, że interesuje mnie zdrowie, nie choroba.
No ale z trzeciej strony to skrzyżowanie… chuchać dmuchać na tę prostatę, żeby jak najwolniej rosła (nienowotworowo) ? No niby jasne, że tak, zwłaszcza że uwielbiam turystykę, to ciągłe parcie na pęcherz tak mi dawało w kość… nie mówiąc o lekkim poszerzeniu miedniczek nerkowych przez to, wiadomo, że długofalowo jest to niszczące. No ale to chuchanie i dmuchanie też znowu uruchamia jakiś wsteczny potencjał ku hipochondrii, że trzeba uważac, że jeszcze trudniej dobrać produkty – zwłaszcza białkowe – do diety, że znowu pod górkę…
Wiadomo, że nie może być łatwo, że to nie jest łatwa gra. Ale jak tu nie zwariować?
Ciało zawsze podpowie dobrze, moje ciało z jakichś przyczyn nie lubi wszelkich płciowych hormonów, jest hormonalnie jakby mało płciowe… tak jak ja… istnieją osoby silnie obupłciowe, zdolne do wzbudzania pożądanie od wszelkich płci… A u mnie taka osobnicza nietolerancja wszelkich hormonów na wyższych poziomach. To ciało zawsze jakby było eksponowane na niskie dawki hormonów, więc nawet normatywne wzrosty są jakimś szokiem, wywołują problemy.
Jedynie moja poczciwa przyjaciółka, ktora jest trans i urodziła się jako bardzo przystojny mężczyzna i hormony wykształciły jej szerokie nadgarstki i wydatną szczękę, tak zazdrości mi moich wąskich nadgarstków, kobiecych kształtów ciała, gdzie ona dabałyby sobie te kości dopiłować do mniejszych obwodów (gdyby to było możliwe), podczas gdy ja… nie jestem osobą transseksualną, nie pragnę zmiany płci. Jestem osobą bardziej taką bezpłciową, która obrywała i za to, ale zawsze jakoś czuła się w tym integralnie, choć znowuż na polu romantycznym trochę jej to jednak osłabiało możliwości. Więc po co mi te piękne nadgarstki (choć lubię je i wcale nie chcę mieć szerokich), po co mi ten kobiecy puszek na ramionach zamiast prawdziwych włosów, gdy teraz, po tym wszystkim, marzy mi się tylko, żeby ta prostata siedziała cicho…?
Taki zbiór luźnych przemyśleń, wiem, że to za dużo splątanych wątków na jakąkolwiek odpowiedź. Ale dla osób czytających głownie chodziło mi o ten przekaz, że rownowaga hormonalna niejedno ma imię i że to ciężki temat… a może zbyt to jednak komplikuję?