Czy wytrwam w swoich postanowieniach? Czy się w końcu przebudzę?
I taki koment:
Jak to ładnie powiedziane "ruszasz ze skrzyżowania". Ruszałam wielokrotnie i za każdym razem okazywało się, że to pieprzone rondo, a ja znowu trafiam na stare ścieżki. Kiedyś byłam aktywna, bieganie, pływanie, nurkowanie, owoce, warzywa itd, potem samochód, praca, dzieci. Mam 43 lata, jestem szczupła choć tu i ówdzie przybyło. Drę faje i pijam hektolitry kawy dziennie. Jakiś czas temu pomyślałam, ej, rusz dupsko. Najpierw badania, okazało się, że mam guzki na tarczycy, nienowotworowe ale jednak. Do operacji, nie zdecydowałam się, guzki także w węzłach chłonnych. Olałam, pomyślałam, że czego nie wiem, nie istnieje. Naczytałam się o terapiach naturalnych, przeczytałam chyba wszystko. Ale jestem kurna mądra, mam w mózgu nieograniczone ilości wiedzy i gówno, na tym się kończy. Próbowałam poćwiczyć w domu, ale przy próbie zrobienia jednej pompki nie podniosłam się z podłogi. Przebiegnięcie w wolnym tempie od furtki do bramy kończy się zadyszką. Faje, zero kondycji, zero czegokolwiek. Wieczorem wizualizuję sobie jak wstaję rano i wypijam na czczo szklankę wody, potem ssanie oleju, to, tamto i przychodzi rano, wstaję, robię kawę i siadam z nią na tarasiku i odpalam papieroska. Hmmmm … jaki smaczny. Wkurwiam się na siebie na maksa.Czytam bloga Pepsi i się wkurwiam na siebie, co ja? Jakaś kretynka jestem?! Robimy terapię 4 szklanek, pierwszy raz spróbowałam w ciągu dnia, po 4 kawach i chyba paczce fajek. Ale nie miałam pojęcia czy dam radę to wszystko wypić. Pierwsze dwie szklanki bez problemu, ale z trzecią był problem, bo mi ocet śmierdział. Czwartej nie dałam rady, a kolejnego dnia odpuściłam. Kolejnego wypiłam trzy znów w ciągu dnia, gdy okazało się, że poranny rytuał kawa plus fajki jest nie do przebrnięcia. Kolejnego wstawiłam wodę na kawę i zrobiłam pierwszą szklankę czekając na kawę. Potem drugą i trzecią. Kawa gotowa. Aha. czyli jest sposób. Czwartej na razie nie mam odwagi. Ale trzy na czczo już idą. Zaczęłam biegać, od furtki do bramy (jakieś 30 metrów). Ale kilka razy w te i wewte już jest kilkaset metrów. To nie jest kurna śmieszne. Jestem padnięta jak koń po westernie. Odstawiłam cukier, przestało mi smakować słodkie. Nie jem mięsa, w ogóle mało jem. Nigdy nie byłam fanką jedzenia, mogłabym się żywić tabletkami. Czy ta zmiana będzie trwała? Nie mam zielonego pojęcia, bardzo bym chciała. Jak mnie dopada zwątpienie myślę sobie, że chemioterapia na bank nie smakuje lepiej niż np. ocet jabłkowy. Przeżywam jakiś mega kosmos. Jak się spojrzy na to co wokół, to śmiać mi się chce. Szkoda mi ludzi, szkoda mi siebie taką jarającą, ukawioną, zanieczyszczoną, stetryczałą. Trzeba czasu i obserwacji świata, ludzi, siebie. Czy wytrwam? Czy się obudzę? Oby. Całus.
No tak, robisz trochę chaosu, podwyższasz entropię, masz coraz mniej danych, a informacja to świadomość i wszyscy zanurzeni w tej grze, jakoś to odczuwamy. Walka ze swoimi słabościami jest podstawowym błędem, jaki popełniają ludzie, bowiem jakakolwiek walka jest skazana na porażkę. Walka piętrzy potencjały, a siły wyrównujące beznamiętnie muszą je wyrównać. Dlatego w żadnej wojnie nie ma wygranych stron. Nie ma wygranych walczących polityków. Wahadła destrukcji walczą ze sobą poprzez wciąganie popleczników do walki, same pozostają całkowicie beznamiętne w realizacji własnych celów, czyli organizowania sobie żarcia energii. Z jednej strony jesteś pełna dystansu do siebie, widać, że siebie lubisz, a z drugiej rozpoczęłaś walkę z istotą, o którą powinnaś się troszczyć i zaopiekować nią, jak ukochanym dzieckiem. Z kolei idealizowanie własnych słabości, bałwochwalstwo, brak obiektywnego spojrzenia na siebie z boku, podobnie jak walka spiętrzy potencjały. I też przyjedzie walec i wyrówna.
z miłością
Komentarze