@Pepsi Owszem, jest, ale jeżeli ktoś ma takie problemy z radzeniem sobie choćby na rynku pracy, gdzie wyzwaniem jest pójście…
A Ty myślisz sobie, że z jednej strony – prawda, owszem, bardzo cenna rada proszę szanownej pani… Ale z drugiej burzysz się, że niby co? Mąż sadysta mnie patelnią w łeb, a ja mu na to – spoko kochanie, akceptuję to, tłucz mnie dalej? No debilizm w najczystszej postaci. On mnie patelnią w łeb, to ja jego też. I taką sytuację mogę zaakceptować.
Cały świat odwiecznie utkwiony w schemacie rządzących i rządzonych, szefów i podwładnych, dzieci wychowywanych „na obraz i podobieństwo” swoich rodziców, z kołaczącą się w głowie myślą, że ryby i dzieci głosu nie imiejut, wykreował krzywdzące i mylne pojęcie akceptacji. Rodzic nie pozwala Ci na coś co bardzo chcesz zrobić? „Rany, dziecko, zaakceptuj, że nie ma takiej opcji!” Twój szef nie daje Ci obiecanej podwyżki? „Zaakceptuj to albo szukaj innej pracy.” Musisz zmusić się do robienia czegoś, co zdecydowanie Ci nie odpowiada? „Zaakceptuj to, zagryź zęby, raz, dwa i będziesz mieć z bani.” Rzecz w tym, że akceptacja nie równa się przymusowi, ani cichemu przyzwoleniu na to by coś działo się w ten sam sposób.
Akceptacja to powiedzenie sobie „jest jak jest, nie bez przyczyny, ale to rozumiem”.
Akceptuję to i nie jestem zła, że mnie okłamałeś/ nie jestem zawiedziona, że byliście złymi rodzicami/ nie jestem załamana swoim rozwodem/ nie jestem sfrustrowana, że znów zawaliłam swoją dietę/ etc. Przykłady można mnożyć w nieskończoność
Akceptuję to że jestem zła, że mnie okłamałeś/ nie dawaliście sobie rady jako rodzice i czuję się przez to wybrakowana/ się rozwodzę i źle to znoszę / znów mi się nie udało i jestem przez sfrustrowana / etc. Akceptacja oznacza, że przyjmujesz coś takim jakim jest i możesz podjąć decyzję, czyli ruszyć ze skrzyżowania. Akceptacja to taki mały-wielki krok, bo to zrozumienie tego co dzieje się w Twoim życiu i przejęcie nad tym kontroli. To zapytanie samej siebie po co? zamiast wciąż pytać dlaczego? To powiedzenie sobie – tak jest. Nie tak jest i to jest w porządku, tylko po prostu tak jest. Akceptacja to nie maskowanie swoich uczuć samemu przed sobą. To nie przymus. To pogodzenie się ze sobą, wzięcie na klatę wszystkich sprzeczności i rezygnacja z błogiej nieświadomości i zamiatania problemów pod dywan. Akceptujesz to, że partner Cię okłamał i akceptujesz to, że jesteś na niego zła. Rozumiesz co się stało – nie szarga Tobą plątanina myśli, ani ego. Nikogo nie obwiniasz i nikogo nie usprawiedliwiasz. Po prostu stało się.
On mnie okłamał. Kłamstwo sprawiło, że jestem zła. Tak właśnie się stało. Akceptuję to.
Możesz powiedzieć, że nie będziesz partnerką kłamcy i odejść. Możesz zdecydować, że wybaczasz mu kłamstwo – to już się stało, minęło i teraz nie jest ważne. Godzisz się z tym, że zostałaś okłamana i godzisz się z emocjami jakie to w Tobie wywołało. Godzisz się z tym i to już Tobą nie wstrząsa, bo – jak mówi uniwersalne powiedzenie – co się stało, to się nie odstanie. Akceptacja nie oznacza, że on Cię patelnią po głowie, a Ty mu na to, że spoko. Akceptacja jest wtedy, kiedy uzmysławiasz sobie, że on Cię tą patelnią krzywdzi, a nie głaszcze i to nieprzypadkowo. To decyzja, że dla własnego dobra trzeba zrobić krok w bok. Zamiast plątać się w myślach – rezygnować z przeżywania tego co jest teraz na rzecz tego co już było, akceptujesz, że coś się wydarzyło i ruszasz dalej. Akceptacja to nie przyzwolenie, to oswojenie myśli, emocji i wydarzeń takimi jakimi są, bez owijania w bawełnę, bez robienia samej siebie w bambuko. Akceptacja sytuacji to jak ubranie okularów po latach czytania z dużą wadą. Wyostrza Twoje wewnętrzne oczy. I z pewnością nie szkodzi. Tylko tyle. Aż tyle.
uściski:)
Powiązane artykuły
Komentarze
Bardzo Ci dziękuję za ten artykuł <3 Kocham <3 <3 <3
Niedawno uświadomiłam sobie, że nie potrafię wybaczyć mojemu ojcu. Chcę. Bardzo chcę, ale ta zadra tkwi tak głęboko, że wyjęcie jej sprawia mi ogromną trudność. Za każdym razem, gdy myślę, że już się z tym uporałam, to do mnie wraca. Jak bumerang. Wiem, nie zrobiłam tego z głębi serca. Chociaż chcę tego…
Wiem, trzymając w sobie cały ten ferment, krzywdzę siebie. Natenczas nie umiem inaczej. Akceptuję to.
I akceptuję złość jaką budzą we mnie tamte wspomnienia. Złość to mało powiedziane. Chciałabym wykrzyczeć mu prosto w twarz całą przeszłość… Tylko, co to zmieni?
Masz jakiś pomysł jak się z tym koszmarkiem uporać?
Z miłością <3 <3 <3
Mam podobna sytuacje do tej, ktora opisujesz. Byc moze napiecie tkwi w tym, ze bardzo chcesz wybaczyc. Byc moze warto zaakceptowac istnienie takiej sytuacji, takiej mozliwosci, ze nie kazdy potrafi wybaczyc i ze nie wszystko da sie wybaczyc… Nie wiem. Ale moze to jest ten brakujacy element? W tym stwierdzeniu, ze trzeba szczerze chciec wybaczyc i wtedy sie uda tkwi – moim zdaniem – pewien niebezpieczny element: skoro ci sie nie udaje wybaczyc, to moze nie chcesz szczerze? A stad jest juz tylko malutki krok do obwiniania sie, ze to moja wina, ze gdybym tylko chciala, to by mi sie udalo… Mnie to zdanie – ze MOZE nie jest to mozliwe – dalo spokoj. A dalej – pozyjemy, zobaczymy 😉
Moja złość wynika (chyba), z tego, że ojciec nigdy nie powiedział: przepraszam. Nigdy nie okazał żalu, cienia skruchy za to, co było. Tak sobie myślę, że to mnie blokuje 🙂 Ostatnio, podczas medytacji pojawiła się myśl: dał ci tylko to, co miał w sobie. Niby oczywiste, ale zaczęłam się śmiać. A potem zrobiło mi się żal mojego ojca… Uporam się z tym, we właściwym dla siebie czasie. Natenczas akceptuję to, jak jest 🙂
Powodzenia Neumond <3
Przy okazji polecam książki Louis Hay 🙂
Dziś rano czytałam ostatnie strony Potęgi teraźniejszości E.Tolle. Ten fragment powtarzałam kilka razy:
[…] Nie możesz naprawdę wybaczyć sobie ani innym, póki czerpiesz z przeszłości poczucie „ja”. Dopiero gdy dotrzesz do potęgi Teraźniejszości, która jest twoją własną potęgą, potrafisz autentycznie wybaczyć. Przeszłość traci wtedy swoją moc, a ty głęboko sobie uświadamiasz, że nic, co w życiu zrobiłeś lub tobie zrobiono, nie zdoła choćby najlżejszym muśnięciem dotknąć promiennej istoty tego, kim jesteś. Cała idea wybaczenia staje się wówczas zbędna.
🙂
Świetne słowa i prawdziwe… Ika – ja również przez wiele lat nie mogłam wybaczyć ojcu. Rozwijałam się duchowo, chciałam i nie mogłam. Tyle mówi się o wybaczaniu, myślałam, że muszę być naprawdę złym człowiekiem skoro nie mogę przez to przebrnąć. Tkwiło to we mnie kilkadziesiąt lat, ale po przeczytaniu książek Tolle, coś we mnie drgnęło. Uświadomiłam sobie, jak bardzo był nieświadomy, nieszczęśliwy, że jego życie było masakryczne (fakt,że głównie z jego winy). Zrobiło mi się go żal, nie czuję już złości i mogę powiedzieć, że wybaczyłam. Do dziś zmagam się z pewnymi niedostatkami emocjonalnymi, ale wiele się nauczyłam i tak jak pisze Pepsi, był to dla mnie bodziec do wzrostu, rozwoju duchowego, mimo,że do wszystkiego musiałam dojść sama i nie miałam żadnego oparcia w rodzicach. Ale jest super, każdy następny dzień jest piękniejszy ! Czego i Tobie życzę !
dziekuje*:
„Po co zamiast pytac dlaczego?” – To wspaniale, bardzo dziekuje, wiecej nie trzeba mowic. dziewczyny jestescie kochane
Doszłam do tego właśnie akceptując. Przyjęłam, że mam prawo, akceptuję, że jestem zła na ojca i mu nie wybaczam. Nie wiem nawet kiedy poczułam, że już nie mam do niego żalu. Nie umiałam dojść do wybaczenia samą decyzją, To chyba nie jest dobra droga.
Może jest to dobra droga seno 🙂
Dziękuję Ci Kochana <3
Miałam na myśli Twoją drogę seno. Akceptuję, że natenczas nie wybaczam mojemu ojcu, że czuję wściekłość.
Zatem jeszcze raz dziękuję seno <3
Niby proste…a jednak nie…
powodzenia dziewczyno 🙂
Dziękuję 🙂
Wiedząc, że ludzie są naszym lustrem… że jesteśmy dla siebie odbiciem… że w tej relacji są zawsze dwie strony, dwie osoby, które na siebie wzajemnie wpływają, reagują na siebie, współistnieją (choćby w zaburzeniu, obwiniając siebie i karząc nieustannie, to jednak to jest ich ich osobiste wzajemne doświadczanie siebie) …to tak po prawdzie, wybaczając komuś wyrządzane krzywdy (kto w przeszłości również ich doznał i taki ma wzorzec działania, traktowania siebie i innych osób) lub nie wybaczając – wybaczamy /lub nie/ właśnie sobie samej 🙂 tak można przeżyć całe życie, jakby za zamkniętymi drzwiami, obwiniając się o coś, co powinno już dawno od nas odpaść. Po przepracowaniu tych emocji powinno szybko od nas odpaść, bo należy do przeszłości, bo było minęło i nie wróci, bo dziś po wielu latach jesteśmy już inni, innymi osobami, weszliśmy w wyższy stopień doświadczania życia, wyższy stopień wtajemniczenia, bo należy pozbywać się obciążeń emocjonalnych inaczej sami się zniszczymy, bo liczy się ten moment najbardziej to co teraz chcemy przeżywać i mamy wybór, co chcemy teraz przeżywać czy nadal ciągnąć na plecach garb czy wyprostować się, czy chcemy nadal izolować się za tymi zamkniętymi drzwiami za karę… życzę wam, dziewczyny 🙂 abyście wybrały dobrą drogę dla siebie <3
Jeżeli ktoś chciałby poczytać o Indygo, dzieciach i dorosłych już Indygo, polecam literaturę, to prawdopodobnie pierwsza taka książka wydana w Polsce o tej tematyce, od strony duchowej ezoterycznej i pedagogicznej, czyli jak uczestniczyć w wychowaniu dziecka indygo, jak mu i sobie w tym procesie pomóc, jak rozpoznać, jak określi typ Indygo – a są 4 typy 🙂 🙂 miłego czytania i wielu odkryć <3
Lee Carroll, Jan Tober. Dzieci Indygo. Nowe dzieci przybyły. Wyd. JEG, Kraków 2016. Autorzy prowadzą bloga indigochild.com
Oooo właśnie mi się ostatnio przypadkiem rzuciła w oko ta książka i chcialam ją kupić przy następnym książkowym zamówieniu 😀
Niki – zamówiłam 🙂 dziękuję !!! 🙂
Hej, Emanuelka! Dzięki za analogię z okularami. ^^
No i gites, te dwa ostatnie, krótkie akapity w zasadzie mówią wszystko, co piwinno pomóć wielu istotkom :)…ale można sobie poczytać i resztę, szczególnie fragmenty z patelnią uświadamiają 😛
Lovocowe hugsy dla wszystkich <3 🙂
„Zamiast plątać się w myślach – rezygnować z przeżywania tego co jest teraz na rzecz tego co już było, akceptujesz, że coś się wydarzyło i ruszasz dalej.
Akceptacja to nie przyzwolenie, to oswojenie myśli, emocji i wydarzeń takimi jakimi są, bez owijania w bawełnę, bez robienia samej siebie w bambuko.
Akceptacja sytuacji to jak ubranie okularów po latach czytania z dużą wadą. Wyostrza Twoje wewnętrzne oczy. I z pewnością nie szkodzi.
Tylko tyle.
Aż tyle.”
To najlepsza jak dotychczas definicja akceptacji, najbardziej do mnie dotarła. Największą sztuką jest ująć trudne pojęcia w kilku prostych zdaniach, to prawdziwe mistrzostwo Emanuelo.
Bardzo mi pomoglas ….!!! Dziękuje ci !!! Kochana dziewczyna jesteś <3
Pięknie Emanuelo <3 dzięki!
Dziękuję ?
Bardzo popieram te treści ! Warto uczyć się szanować swoje odczucia, odblokować ciało- znać/ wiedzieć, kiedy robi nam się niedobrze, kiedy jest jakiś niepokój, napięcie, smutek – i nie zasłaniać tego- mam na myśli : przed sobą samym, bo niekoniecznie, gdy czuję złość to muszę ryknąć jak lew. Nie. Ale daję sobie czasoprzestrzeń, by poczuć złość, uświadomić ją sobie i dopiero po tej procedurze decyduję, co z tym fantem zrobić. To jedna z najbardziej bazowych prac dla siebie. Warto 🙂 <3
gdy czuję złość to muszę ryknąć jak lew. Nie.”
Lew nie jest w matrixie, dlatego ryczy 🙂
Dziękuję :*
Po prostu w samo sedno akurat teraz… 🙂
Buziaki
Emanuelo, jak ja lubię Cię czytać 🙂
Pięknie to napisałaś! Tak, że rozumiem na czym to wszystko polega dużo lepiej.❤️❤️
Tak bardzo mi tych słów teraz potrzeba.
Piękne. Dziękuję
Jak można uwolnić długo tłumioną złość poza ćwiczeniami oddechowymi i bieganiem?