@Pepsi Owszem, jest, ale jeżeli ktoś ma takie problemy z radzeniem sobie choćby na rynku pracy, gdzie wyzwaniem jest pójście…
Osoba narcystyczna cechy.
Małe ego jest odwrotnie skorelowane z narcyzmem. Jesteś fajny, fajna, ciesz się.
Pewna rozpuszczona, jak pański bicz pajęczara, rozporządziła: nasze życie stanie się od teraz PROSTE.
To była prostota, dzięki której, partner miał spełniać zachcianki tej osoby, a ona miała za to zamieniać jego życie w piekło. Prostota, za której sprawą partner ma zapewniać nieprzerwany dopływ pieniędzy, jakich się tylko zażąda. Prostota, dzięki której „wszystko ma być na swoim miejscu”, czyli – koniec końców – prostota usadowienia się w centrum pajęczyny. Prostota próżniactwa na szczycie sterty. Prostota laski pająka, pajęczycy.
Takiej osobie płaci się młodością i spajęczonym, sorry, schrzanionym życiem. Dopóki jest bezczelnie ładna i zgrabna, nie widzi się tego, że się żyje z pajęczarą.
Pewna kobieta z zagranicy szczerze oświadczyła (na podstawie swoich poprzednich związków), że na widok tego naszego kraju, ma się ochotę zesrać (co wyjaśnił tłumacz). Podobno tylu tu narcyzów.
Czy polscy chłopacy naprawdę są bardziej narcystyczni?
Nie sądzę, raczej doświadczenia tej pani wiążą się tylko z prawem przyciągania. Zapewne w Wenezueli i Maroko również przyciągnęłaby narcyza, bowiem jest magnesem na tego typu pojebów. Ma brak i dostaje. Jednak po prawdzie, całe młode pokolenie westernowców (w tym Polaków) wydaje się być bardziej narcystyczne, niż ich tatusiowie i dziadkowie.
Tę kwestię wydają się zdecydowanie potwierdzać rodzice, pedagodzy, badacze i media. I nie oszukujmy się, zalew aktualizacji statusu i transmisji typu SELFIE prawdopodobnie NIE POMAGA.
Ale też zyskują WYŻSZE wyniki w niektórych miernikach STRESU, LĘKU I ZŁEGO STANU ZDROWIA PSYCHICZNEGO, a NIŻSZE W ZAKRESIE SAMODZIELNOŚCI.
Niech ilość Twoich poranków
Pomnaża codzienny rytuał 4 Szklanków !:)
Wyniki te są niepokojące dla niektórych, którzy obawiają się o MNIEJ ZDOLNĄ, ALE BARDZIEJ UPRAWNIONĄ SIŁĘ ROBOCZĄ.
Być może to pokolenie stało się nieco bardziej egocentryczne, ale nie jest to wcale nowe oskarżenie.
Mentalność „dzisiejsze dzieci mają łatwo” zawsze była powszechna wśród starszych pokoleń, które skupiały się na młodszych.
To nie pierwszy raz, kiedy młodych ludzi nazywa się leniwymi lub zaabsorbowanymi sobą.
Zatem może ważniejszym pytaniem jest:
Psycholog Kristin Neff przeprowadziła szeroko zakrojone badania na temat poczucia własnej wartości i współczucia dla siebie.
Odkryła również, że „WSPÓŁCZUCIE wobec samego siebie przewidywało bardziej stabilne poczucie własnej wartości niż samoocena i było mniej zależne od konkretnych wyników”.
Innymi słowy, poczucie własnej wartości zwykle koncentruje się na ocenie i wynikach. Podczas, gdy współczucie dla siebie polega na „traktowaniu siebie z życzliwością, uznawaniu swojego wspólnego człowieczeństwa i byciu uważnym, gdy rozważamy negatywne aspekty siebie”.
Obejmuje ideę współdzielenia człowieczeństwa ze wszystkimi innymi ludźmi, co PROWADZIŁOBY DO WIĘKSZEGO WSPÓŁCZUCIA DLA INNYCH.
Ponadto obejmuje pojęcie bycia świadomym swoich wad, co jest pierwszym krokiem do wzięcia odpowiedzialności za siebie.
Wszystko po Twojej stronie.
Ruszaj.
Na zawsze Twój z bukiecikiem fiołków
Horry Porttier
Horry Porttier
Prawdopodobnie autor na stronie Pepsi Eliot, jednak nius pojawił się niespodziewanie i w sumie niewiadomo kto go napisał … Nie znamy Horrego Porttiera.
Źródła
(1) asmepublications.onlinelibrary.wiley.com/doi/full/10.1111/j.1365-2923.2009.03310.x
Powiązane artykuły
Komentarze
Polecamy bardzo dobrą Witaminę D3+K2 TiB
Do ssania!
O wyższym wchłanianiu z receptorów podjęzykowych:)
Hej Pepsi,
dzięki za bardzo dobry film na youtube opublikowany dziś. Kluczowa kwestia dla mnie: pracujemy nad swoimi słabościami, wspieramy to co jest w nas mocne.
Mnie się to rozwija w głowie jeszcze tak: wesprzeć to, co mocne, to też ważne zadanie, bo jak to leży odłogiem, to osłabia się, traci moc, może i mamy do tego smykałkę, ale nieużywane słabnie. W przypadku, gdy tego czegoś nie możemy w pełnym zakresie wykorzystać w pracy (choć jakby się przyjrzeć, możemy dostrzec że nawet ułamkowo jednak to jakoś wykorzystujemy i że to nas i tak bardzo wspiera)… to warto się tym po prostu dzielić i to dawać, nawet rozdawać… oczywiście w rozsądnym wymiarze, bo czas też jest naszym wymiarem, ale po prostu dawać sobie możliwość na wzmacnianie tych mocnych stron i czynienie przepływów nawet jeśli nie przełożą się na finanse. Im bardziej upewnimy się, że jednak coś potrafimy, tym większa szansa, że całościowo zaczniemy lepiej ogarniać swoje życie.
Osoba, której przykład przywołałaś podczas biegu, być może „planuje” L4 na zasadzie np. odkładanej wcześniej operacji halluksów czy czegoś takiego, co potencjalnie dałoby jej wytchnienie od pracy nawet na parę miesięcy… ale i tutaj nie ma pewności, bo teraz ortopedzi bardziej stawiają na aktywność i często ludzie się dziwią jak szybko po takiej operacji są jednak odsyłani z powrotem do pracy. Niemniej zasadniczo zgadzam się z tobą, że to absolutnie nie jest dla tej osoby rozwiązanie i jest też niskowibracyjne pod każdym względem (no chyba że to naprawdę halluksy których operacja jakoś by jej pomogła). W praktyce zapewne nie wykorzystałaby tego czasu kreatywnie. Zgadzam się też ze ścieżkami, które jej zaproponowałaś.
Jasne że największy sukces odnoszą ci, których mocne strony najbardziej pokrywają się ze sferą aktywności zawodowej, ale nawet takie osoby odnoszą ciągły, kroczący sukces tylko wtedy, gdy nadal się uczą, pogłębiają, gdy swoje silne strony traktują jakby równocześnie jako swoje słabe strony nad którymi należy dalej pracować. Innymi słowy: nie spoczywają na laurach, bo inaczej faktycznie ich przewaga szybko by się wyczerpała, świat kroczy szybko…
Niemniej… nie możemy jednak za wszelką cenę sobie wmawiać, że musimy wejść na ten pułap i musimy coś zrobić na siłę, żeby wejść w tę strefę… bo to nas wpędza w to wieczne obwinianie się, czemu nie rozpoznaliśmy tych mocnych stref wcześniej, czemu wybraliśmy nie takie studia, czemu… jedno wielkie czemu zakorzenione w przeszłości. Osobom z małym ego grozi właśnie taka ślepa uliczka. Moim zdaniem dobrze zrobi im najpierw skoncentrowanie się na tych silnych stronach w aspekcie dawania (w rozsądnej skali) jeśli wciąż jeszcze nie widzą/nie wiedzą, nad czym trzeba się wziąć do pracy (słabe strony), żeby ruszyć z miejsca. Tu jest szansa na balans: stwierdzenie wyjściowe „jestem w czarnej du…” jest faktycznie ważne, ale ono ma dotyczyć właśnie tych słabych stron: aha, no faktycznie, ciągle jeszcze tego nie umiem, ciągle jeszcze się na tym potykam a to jest do wydoskonalenia, nie musi być do perfekcji, ale muszę coś zrobić, żeby się w tym polepszyć, ruszyć ten ciężki wóz z mielizny. Ale dla balansu: nie jestem bezwartościowa/y, nie jestem tak całkiem w kale, skoro mam swoje mocne strony w działaniu, w akcji. To może być konstruktywna podstawa tego współczucia dla samego siebie, o którym piszesz w tym artykule, istotnej przeciwwagi dla poczucia dowartościowania potencjalnie zawsze grożącego przewartościowaniem.
Ale tutaj właśnie jest to oczko w siatce przez które wymykają się osoby naprawdę narcystyczne: one nie potrzebują tego współczucia, nie mają tej fizycznej potrzeby, a jednocześnie wystarcza im bardzo jednorodny rodzaj samooceny którą sobie czerpią ze zdolności manipulowania innymi ludźmi. To jest ich narkotyk, więc go ćpają, czerpiąc z ofiar, które są pogubione i łatwo oddają swoją przeciekającą energię. Ale narkotyk to zła metafora, bo to czerpanie energii po prostu im wystarcza, nie potrzebują nic więcej…
Mówi się że narcyzi są pozbawieni empatii, ale to ma nie taki oczywisty wymiar. Może to i dobry trop, niemniej z tego nie wynika, że ofiara narcyza jest „hiperempatyczna”… współczesna psychologia pławi się w tej konstatacji, a moim zdaniem jest ona błędna. Jak już, ofiary podatne na nacissistic abuse, jeśli już, to również wykazują mniej empatii niż średnia populacyjna – a to dlatego, że nie mają tej empatii i współczucia choćby dla samych siebie… I tu jest pies pogrzebany, bo narcyz manipuluje ich poczuciem własnej wartości tanimi chwytami, jak marionetką na sznurkach, czerpie z tego swój pokarm i siłę, zaś ofiara jest bezbronna, bez zrozumienia (do czasu), że to jest naprawdę coś złego w szerszym wymiarze niż tylko jej chwilowy dyskomfort (przecież za chwile będzie słodko bo narcyz wymyśli na poczekaniu coś pozytywnego czym znowu zmanipuluje i przymocuje do siebie ofiarę, paradoksalnie z tego też czerpie moc, bo to takie skutecznie choć nieprawdziwe…). Słowem – brak konstruktywnego współczucia. Gdy ofiara już zrozumie, że jest w matni i zaczyna się wyswobadzać, albo nawet jest już po rozstaniu/rozwodzie, to brnięcie w koncepcję hiperempatii jest moim zdaniem potencjalną mielizną…
No ale co taka ofiara ma robić, dawać, obdzielać ze swoich mocnych stron? Przecież to brzmi jak szukanie sobie kolejnego narcyza?! A może niekoniecznie… owszem, narcyz dostrzega w ofiarach pewną moc, potencjał, bierze się za coś, w czym jakaś energia jest… niemniej… kluczowa jest dla niego obecność energii przeciekającej, a więc tej płynącej po słabościach, po tym zagubieniu, deficycie. Jak już rozważać przeszłość – to skupić się na tym jednym czynniku: czym mogło być to coś, co narcyz dostrzegł we mnie i zobaczył, że to przecieka… Aha! Więc nad tym trzeba pracować, harówką i orką, tym się nie dzielę z ludźmi, bo to jest… słabe… to nie jest moja mocna strona, nad tym muszę pracować a nie to wspierać i wzmacniać. Za wsparcie i wzmacnianie naszych słabych stron bierze się właśnie narcyz… a jak tych stron nie widzi, to przechodzi obok, nie czuje zapachu krwi…
I po tym najłatwiej też rozpoznać czy potencjalny partner jest narcyzem: jeśli ktoś mówi na dzień dobry jaki jest skrzywdzony (oczywiście w największym sekrecie i zaufaniu!) to jasne jest, że… kłamie, odgrywa… to sztuczka z lustrem… bierze parę znanych ogólników (zły rodzic dajmy na to, trauma, trauma!) i… wącha… jak się wyłożysz (wyłożysz karty) i powiesz B, on ci dopowie C, a potem ty D, a potem on E… po godzinie wasze biografie wydają się zadziwiające zbieżne… Po tygodniu nadal, ale już czujesz, że on był skrzywdzony bardziej niz ty a jednocześnie jest dzielniejszy, mądrzejszy niż ty… po miesiącu już być moze a może dopiero później zaczyna się prawdziwa jazda…
A to wszystko… gra aktorska, sztuczka z lustrem (narcyz wystawia lustro tyłem do siebie, przodem do interlokutora i udaje że jest… tobą!), i on jest w tym po prostu świetny, jest urodzonym aktorem, ale to nie jest prawda, że był straumatyzowany. Nie należy grzebać się w faktach z życia narcyza, ale pewnie dałoby się odkryć krok po kroku, że te wszystkie historie i opisy były zmyślone, choć na potrzeby tej bajki opowiadał je swoim znajomym i rozplatał tę sieć… Jest wiarygodny, bo w chwili wypowiadania słów po prostu w nie wierzy, a skoro to nie jego historia, to go to przecież nie boli…
Narcyz nie dlatego nie ma empatii, że nie odróżnia dobra od zła, ale dlatego, że nie czuje zadawania bólu w momencie, gdy to robi. Tak, zadawanie ciosu też się czuje podobnie jak odbieranie ciosu. Zdrowej, nienarcystycznej, ale pogubionej osoba też przecież zdarza się zadać komuś ból, ale zazwyczaj to jednak czuje, stąd poczucie winy, prześladuje ją to. Jasne, że nie o to walczymy, by dowartościowywać poczucie winy i wstyd, ale to jest właśnie element a może nawet warunek empatii: czujesz to co robisz. Narcyzi walą na młotkiem na oślep, czasem uderzają lekkim młoteczkiem, czasem jeżdżą po ofiarach młotem pneumatycznym jak po bruku, ale z obu form działania czerpią taką samą prostą satysfakcję spełnionej manipulacji. Nie odróżniają, nie czują, w każdym razie w tym wcieleniu.
Kiedy mamy poczucie własnej wartości, zgodzę się że jakoś koreluje to z narcyzmem, bo to poczucie może nam zakładać klapki na oczy, nauszniki na uszy, możemy czuć, że wreszcie mamy jakieś sprawne narzędzia w dłoni i zaczynamy nimi walić na oślep… wtedy zawsze będą jakieś ofiary i entropia… A więc jest potrzebna ta przeciwwaga, żeby widzieć w swoich mocnych stronach także swoją słabość, i dalej pracować, doskonalić ruchy, jak umiejętność posługiwania się narzędziem…
Dziękuję za komentarz, jak zwykle ciekawy i błyskotliwy.Powiem Ci szczerze, że narcyzów znam tylko z książek i YT, nigdy ich w życiu nie spotykam. Znam jedną dziewczynę, osobowość bordelaine, to niby żeński odpowiednik narcyza.
Może nie ma ich tak wielu.